Dorośli pojadą autokarem klasy lux. A dzieci? Dzieci czymkolwiek, choćby zabytkiem

Ja, mimo że trochę lat już stąpam po naszej matce ziemi, wciąż daję się przez życie zaskakiwać i nie kryję się z tym, nie udaję wszechwiedzącego, ba, nawet często nieproszony, bez pytania nawet, przyznaję się, że czegoś nie wiem, nie rozumiem, że coś mnie dziwi, że o radę proszę. I jakoś tak ciągnę, nawijam kolejne miesiące i lata, ale ta sprawa na przykład, o której dziś napiszę, wciąż stanowi dla mnie zagadkę, choć udało mi się już dowiedzieć co nieco.

Przydługawy, nudnawy wstęp miał za zadanie odsiać prawdziwych fanów Czarnego Wtorku od przypadkowych internetowych napinaczy.

No więc, drogi czytelniku, skoro jesteśmy już tylko Ty i ja, możemy zaczynać.

Zastanawiało mnie to już od pewnego czasu, a temat wracał do mojej głowy za każdym razem, gdy na drodze mijałem autobus z wycieczką szkolną. Moją uwagę zwrócił fakt, że dzieciaki niemal zawsze podróżują starymi trupami. Autobusami, które pierwszą, drugą i trzecią młodość dawno mają za sobą.

Zakładam, że te autobusy są sprawne – hamulce hamują, opony nie są łyse, a kierowca jest trzeźwy.

Ale przecież wciąż jest to konstrukcja sprzed lat kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu. Hamulce są sprawne, ale daleko mniej doskonałe od tych dzisiejszych. Fotele nie są ani wygodne, ani bezpieczne, a konstrukcja, jako całość, też nie budzi zaufania. Nie chciałbym wiedzieć, co dzieje się w takim autokarze przy okazji wypadku. Nie chciałbym widzieć foteli odrywających się od podłogi i bezwładnie latających po wnętrzu pojazdu.

Długo siedział ten temat w mojej głowie, aż wypełzł na zewnątrz, gdy w Myślenicach zauważyłem, że grupa dzieci pojechała na wycieczkę autobusem z zabytkowymi rejestracjami. Oznacza to, że pojazd musiał mieć minimum 25 lat, a model ten został wycofany z produkcji CO NAJMNIEJ 15 lat temu. A jeśli został wycofany to nie dlatego, że komuś się znudził, tylko dlatego, że przestał spełniać oczekiwania i ówczesne standardy. O dzisiejszych nie mówiąc.

Obok stał zaparkowany autokar piłkarzy Wisły, jej kierowca z uznaniem patrzył na wiekowego Jelcza. – Kiedyś podbijało się nim Europę – ocenił z sentymentem. A potem pośmialiśmy się, jak zareagowaliby piłkarze Wisły, gdyby ktoś kazał im do tego Jelcza wsiąść. Nawet zakładając, że jest świetnie utrzymany. Dystans nie ma dla mnie znaczenia – do wypadku równie dobrze może dojść zaraz po starcie, jak na drugim końcu Europy.

Ale nie tylko piłkarze Wisły kręciliby głowami. Każdy z nas, jadąc w dłuższą podróż, oczekuje, że spędzi ją komfortowo i bezpiecznie, w możliwie najnowszym autokarze. Gdyby podjechał Jelcz na zabytkowych żółtych rejestracjach skwitowalibyśmy to pustym śmiechem. A później po stokroć dopytywalibyśmy, czy to aby nie żart, nie ukryta kamera. Pewnie część zaczęłaby domagać się zwrotu pieniędzy.

Dzieci wsiądą i będą zachwycone (może tylko nieco zdziwione, gdy coś odpadnie, a okno zacznie przeciekać), a wykorzystują to rodzice.

Przedstawiłem niedawno tę problematykę starszej siostrze. „Pójdziesz na zebranie rodziców do szkoły to zrozumiesz” – odpowiedziała. Jeśli szkoła zaproponuje wycieczkę za 1500 to nikt nie pojedzie. Ale, gdy cena spadnie o kilkaset złotych, wszyscy będą zachwyceni. I wtedy zamiast najnowszego bezpiecznego autokaru, podjeżdża Jelcz na zabytkowych rejestracjach.

Muszę przyznać, że w moim postrzeganiu świata, nie idzie to w parze ze stwierdzeniem „dzieci są najważniejsze”.

(mm)

Czarny Wtorek to cotygodniowy cykl, w którym autor próbuje mniej lub bardziej nieudolnie mierzyć się z rzeczywistością.

Krakowianie, czy Wy na co dzień też czujecie się dojeni z kasy?

Najnowsze

Co w Krakowie