– Krakowie, pokazałeś mi i Ozzy’ego і starożytną wielkość Europy. Za to będę cię kochał i opowiadał o Tobie przez swoje następne lata – pisze Ukrainiec Ruslan Pylypczuk, który wybrał się na koncert do Tauron Areny. To, co spotkało go „po drodze” będzie pamiętał do końca życia.
Oto jego historia:
Po czterech niesamowitych dniach w Warszawie jechałem wreszcie autobusem „FlixBus” do Krakowa, gdzie wieczorem swój wielki koncert zagra Ozzy Osbourne.
Za oknem był wtorek, 26 czerwca. Obok mnie siedział chuderlawy Azjata, na moich kolanach leżał dość mocno wypchany plecak. W kieszeni wyczułem dokumenty, zapalniczki, krople przeciw zaczerwienieniu oczu…
A gdzie portfel? Cholernego „drania” zostawiłem w Warszawie.
„Zaczynaj panikować, ziomku”, – do sprawy włączyły się głosy, które już od kilku lat zamieszkują w mojej głowie.
Mimo to, nie zacząłem.
„Nie ma wyjścia, będziesz kombinować”.
Przeklęci organizatorzy
Na dworcu autobusowym spotkała mnie Ona. Wyjaśniła, jak mam dotrzeć do Tauron Areny, dała 50 złotych, które by wystarczyło, żeby nie umrzeć z głodu i pragnienia.
Do Areny zdecydowałem się dojść pieszo, by trochę rozejrzeć się po mieście. Oprócz tego, dobrze pamiętałem pożegnalną radę swojego przyjaciela: „Bądź ostrożny w Krakowie… To nie Warszawa, dużo kontrolerzy w trolejbusach”.
Jadąc do punktu docelowego, wydałem 6,5 złotych na piwo i wodę i teraz w kieszeni pozostało 43,5.
„Więcej nie potrzeba”, – myślałem sobie, uśmiechając się.
To było wielkim błędem. Przeogromnym. Przeklęci organizatorzy zmusili mnie zapłacić 50 złotych za przechowywanie plecaka. Z nim stanowczo nie chcieli wpuszczać na Impact Festival (chociaż wewnątrz było sporo osób z plecakami).
[Dziękuję Ukraińcom, którzy dołożyli mi 10 złotych, żebym zobaczył i usłyszał Ozzy’ego Osbourne’a].
Ciało powoli się zsuwało
Kiedy szaleństwo, które urządził Ozzy, dobiegło końca, na zegarach widniała niemal 23. Oznaczało to, że przede mną jeszcze więcej niż doba pobytu w tym zabytkowym mieście. Więcej niż doba z trzema złotymi w kieszeni.
Prawie 90 minut – ten czas został „pogrzebany” na drogę do dworca (postanowiłem, że najlepiej będzie spędzić noc tam, ponieważ na dworze robiło się coraz zimniej). Po znalezieniu wygodnego miejsca na podłodze przy gniazdku, usadowiłem swoją dupę i zacząłem cieszyć się zrobionym na koncercie zdjęciami oraz nakręconym podczas niego filmikami.
Po takim dwugodzinnym odpoczynku moje oczy zaczęły się zamykać, a ciało powoli się zsuwać. Już nie siedziałem, tylko leżałem na wpół pośrodku dworca. Ta moja pozycja zainspirowała jeszcze kilku oldskulowych polskich „metalowców” i oni też postanowili „zdrzemnąć się” na ziemi.
Niedługo ochroniarze zmusili mnie przenieść się na metalowe krzesła (oldskulowych „metalowców” już nie było), dodając, że spać na dworcu w żadnym przypadku nie wolno. Ale ja ponownie wpadłem w drzemkę. Obudzili mnie znowu, tym razem dodając, że „pan zachowuje się nienależycie”.
„Idźcie do dupy. Wyczyściliście mi kieszenie i teraz spać mi nie dajecie”, – myślałem sobie, zasypiając po raz kolejny.
Budząc mnie trzeci raz z rzędu, mężczyźni w mundurkach w miarę pewnie, lecz nie chamsko, zasugerowali, że mam opuścić dworzec. Nie było innego wyboru.
Składając ręce do modlitwy
Na dworze robiło się jasno i panował nieznośny chłód. Umierałem z głodu i okropnie chciałem pić. O 7 rano (a może o 8) był już czynny jeden ze sklepów. Tam wydałem 2,5 ze swoich 3,5 złotych, wznawiając zapasy wody pitnej.
Po tym, jak pobudziłem się do życia i poczułem ciepło słońca, poszedłem na spacer. Miejski wojaż przeciągnął się do około dziesięciu godzin, podczas których, niech to szlag, cały czas chciało się spać.
Spałem na brzegu Wisły, spałem siedząc na ławkach, na skwerach, spałem w kościołach, składając razem ręce pod pozorami modlitwy.
Kiedy skończyła się woda, byłem zmuszony prosić o nią ludzi. Dwie miłe dziewczyny zaproponowały mi nawet pieniądze, ale nie wziąłem, bo nie rozumiałem, jak będę mógł je oddać.
Czas upływał, a ja błąkałem po tym magicznym mieście, czując, że zamiast zmęczenia, moje ciało ogarnia jakaś szalona energia. Komórka pokazywała, że przeszedłem całe 24 kilometry. A we mnie rosła chęć wejścia do jakiejś wąskiej uliczki…
Jedzenie od… gołębi
Dwie godziny przed wyjazdem wróciłem na dworzec, podłączyłem się do darmowego wi-fi, zaktualizowałem swojego IOS-a do najnowszej wersji i skonfigurowałem ApplePay (dodając opcję zamiany karty kredytowej na własną komórkę. Super rzecz, kiedy zapomniało się portfela w domu czy w Warszawie), wszedłem do sklepu i kupiłem całą siatę jedzenia na czas 17-godzinnej podróży do domu.
Tak, mogłem to zrobić wcześniej, mogłem nie spać na dworcu i obok rzeki, mógłbym nie tułać się w pobliżu cerkwi i nie zabierać gołębiom bułeczek (i takie „zboczenie” też było).
Ale wtedy nie miałbym tego, czym mogę się z Wami podzielić. Nie mielibyście okazji skrytykować głupkowatego „bazgracza” z Łucka albo pochwalić tegoż dziwnego chłopaka i jego podróży.
Krakowie, pokazałeś mi i Ozzy’ego і starożytną wielkość Europy. Za to będę cię kochał i opowiadał o Tobie przez swoje następne lata.
Ruslan Pylypczuk
Tłumaczenie: Hanna Martynenko
Tekst pierwotnie ukazał się na pierwszym w Krakowie portalu dla Ukraińców – UAinKrakow.pl.