– Trudno posądzać Łukasza Gibałę, że wyprowadza ludzi w pole, robi im wodę z mózgu czy ma niecne zamiary wykorzystania ich danych. Jednak nieuczciwi „wolontariusze” mogą pojawić się wszędzie. Tym bardziej, jeśli dostają pieniądze za swoją pracę. Wówczas przestają być wolontariuszami, a stają się zwyczajnymi pracownikami, którzy próbują zarobić na chleb – pisze dla KRKnews Kamil Śląski.
Od kilku tygodni w Krakowie trwała gorączka związana ze zbiórką podpisów. Z jednej strony nazwiska pod referendum zbierała (i nadal zbiera) Logiczna Alternatywa Łukasza Gibały, a z drugiej Aeroklub Krakowski w ramach modernizacji parku maszynowego postanowił zdystansować konkurencję i wrzucić do urny budżetu obywatelskiego jak najwięcej kart z głosem na „swój” projekt.
Krakowskie szybowce nie dość, że doszczętnie skompromitowały ideę budżetu obywatelskiego wśród krakowian (chociaż ostateczna decyzja nie została jeszcze podjęta, gdyż prezydent projekt może z listy zwycięzców usunąć), to stały się również mało pozytywnym bohaterem mediów ogólnopolskich. Jak się jednak okazuje, to wcale nie koniec afery związanej z bezsilnikowymi samolotami.
Zgłaszają się bowiem mieszkańcy miasta, którzy twierdzą, że ich dane zostały po prostu wyłudzone. Jeden z krakowian przekonuje, że podpisał listę poparcia „Skrzydeł Krakowa” podczas pikniku lotniczego, a dwa dni później na jego PESEL założone już było konto w budżecie obywatelskim. O fakcie zagłosowania „za niego” nikt go nie poinformował. Doniesienia prasowe mówią również o kontach bankowych zakładanych na podstawie danych wyłudzonych od krakowian. Aeroklub umywa ręce, zrzucając winę na zewnętrzną firmę i zapewniając, że zamawiał jedynie akcję promocyjną, a nie zbiórkę imion, nazwisk i numerów PESEL.
Gdzieniegdzie pojawiają się także głosy, że również w przypadku zbiórki podpisów pod referendum w sprawie odwołania Jacka Majchrowskiego nie można wykluczyć nieprawidłowości. Być może to tylko miejskie legendy opowiadane przez zwolenników urzędującego obecnie prezydenta, a być może „ktoś coś widział, ktoś coś wie” i rzeczywiście jest coś na rzeczy. Okażę się podczas weryfikacji przez Państwową Komisję Wyborczą i oby dla tych, którzy „coś tam” podpisali nie było za późno.
Czy więc podpisywanie się na ulicy pod różnego rodzaju referendami, czy akcjami społecznymi jest bezpieczne? Z całą pewnością postawa Aeroklubu Krakowskiego ograniczyła zaufanie do samego budżetu obywatelskiego, instytucji publicznych, ale również do udostępniania swoich danych w tego typu akcjach.
Trudno tu jednak podejrzewać o to bezpośrednio sam Aeroklub, który mógł się do tego przyczynić „ciśnięciem” firmy odpowiedzialnej za zbiórkę. Zwycięstwo i zakup nowych maszyn to jednorazowa akcja, która może i wpływa na wizerunek Aeroklubu, jednak nie musi mieć to dla niego większego znaczenia, bo… nowe szybowce posłużą kilkanaście dobrych lat.
Zupełnie inna jest sytuacja Łukasza Gibały, który jest politykiem, mającym ambicje zasiąść w krakowskim magistracie, więc każda afera tego typu, to olbrzymi cios wizerunkowy, na który były poseł nie może sobie pozwolić. Zwłaszcza, że o co, jak o co, ale o swój wizerunek Gibała dbać potrafi. Trudno więc posądzać samego polityka, że wyprowadza ludzi w pole, robi im wodę z mózgu czy ma niecne zamiary wykorzystania ich danych. Jednak nieuczciwi „wolontariusze” mogą pojawić się wszędzie i za nich ani Gibała ani nikt inny własną krwią raczej nie poświadczy. Tym bardziej, jeśli rzeczeni „wolontariusze” dostają pieniądze za swoją pracę. Wówczas przestają być wolontariuszami, a stają się zwyczajnymi pracownikami, którzy – mimo wszystko wierzę, że uczciwie – próbują zarobić na chleb. Trudno jednak, choćby po opisanej wyżej „akcji”, dać sobie uciąć rękę za uczciwość zbierających nasze dane.
Dlatego należy bardzo wyraźnie czytać to, co podpisujemy i w miarę możliwości potwierdzić tożsamość osoby, u której swój podpis składamy. W końcu nikt z nas nie chce się obudzić pewnego dnia z otwartym rachunkiem bankowym czy kredytem.
Kamil Śląski