Myślicie, że Światowe Dni Młodzieży zasypiają, gdy zapada zmrok? Kończą się, kiedy gasną kamery stacji telewizyjnych? Otóż nie. Nasz człowiek rusza co wieczór w miasto, by sprawdzić, co pielgrzymi robią nocą.
Zacznijmy od ogłoszeń parafialnych. Po pierwszym tekście padły pewne zarzuty (tutaj). Że atakujemy pielgrzymów, że się z nich naśmiewamy, że czekamy na moment słabości, a ktoś nawet napisał, że wolelibyśmy w Krakowie zjazd wyznawców innej wiary. Otóż, nie, nie, nie. Nie atakujemy, nie naśmiewamy i nie chcemy w Krakowie nikogo innego.
Obserwując tych ludzi wydaje się, że Krakowowi nie mogło przydarzyć się nic lepszego od przyjazdu tych roześmianych, rozśpiewanych grup. A jeśli ktoś z nich wieczorem rusza w miasto, możemy tylko przyklasnąć!
Drugie ogłoszenie jest takie, że zaczynam wątpić. Nie, nie we wiarę, ale w moją misję, bo umówiliśmy się z KRKnews na cykl tekstów, moja wątroba nie popiera tego projektu, a pielgrzymi? Hmm, pielgrzymi jakby, pod kątem nocnych ekscesów, zawodzą.
Kraków nocą stara się żyć swoim rytmem. Wczoraj zapomniałem napisać o imprezie w „Zakąskach u Ani”. Ulubiona kierowniczka krakowskich weekendowych alkoholików obchodziła urodziny, był więc tort, zaśpiewaliśmy sto lat. I przez chwilę można było pomyśleć, że w Krakowie nic wyjątkowego się nie dzieje.
I właściciele knajp chyba mogą być rozczarowani. Wczoraj, 23, środek wakacji, plac Żydowski (Nowy) opustoszały.
Pielgrzymi walczyli w tym czasie o powrót do z góry upatrzonych miejsc noclegowych, a powrót ten nie był łatwy, bo krakowskie tramwaje już mają dość. Wygląda to tak – na przystanku czeka około 10 milionów osób. Nadjeżdża tramwaj – w środku milion pielgrzymów, akurat Francuzi, więc na całe gardło śpiewają Marsyliankę. Tramwaj wjeżdża na przystanek, brnie w tłumie ludzi, dzwoni – motorniczy prosi, rozejdźcie się – ale już wie, że nikogo więcej nie weźmie. Pielgrzymi wiedzą, że się nie zmieszczą, klaszczą w dłonie, śpiewają „alleluja”.
A następnego tramwaju może nie być, bo na ulicy Dietla jeden padł, blokując wszystkie kolejne.
Ale Kraków i tak daje radę. Takie zatory zdarzają się przy każdej większej imprezie, bez względu na to, w jakim kraju się odbywa, ale polska życzliwość to już nasza specjalność i żaden to mit.
Jest wesoło i głośno. Ktoś miejscowy mógłby mieć dość, przecież on nie przeżywa tego uniesienia, nie ma identyfikatora pielgrzyma, który traktowany jest jako przepustka do wszystkiego, łącznie ze zwyczajnym darciem ryja.
– Why you are so loud? – zagaduję jednego.
– I don’t know man! God bless you!
Dodaje Polak: – Będziemy się za ciebie modlić, ale niezbyt długo, bo zaraz o tobie zapomnimy.
3 nad ranem, „Zlew” przy ul. Miodowej (krótka łączność z kolegą przy Rynku – tam pusto).
Idą pielgrzymi, z amerykańską flagą. Zaglądają nieśmiało, wszyscy pijacy wstają, wstajemy, otrzepujemy spodnie, welcome, welcome, zapraszają, wskazują bar, ja już wiem, co trzeba zamówić.
– Have you tried Dzięgielówka?
– …
– Famous polish vodka! Dzięgielówka z arcydzięgla z Huculszczyzny. Must try.
Wypijają i oczywiście przez pierwszą sekundę im nie smakuje, ale szybko zmieniają zdanie. Następna w kolejce jest Piołunówka. Stopień wyżej.
Amerykanie patrzą tymi swoimi amerykańskimi oczami, słuchają amerykańskimi uszami, myślą po amerykańsku, coś kombinują. Wreszcie jeden się rozkleja:
– You know what, we love you, man!
Jeszcze nie wie, że jutro będzie mu się odbijać na przemian – a to arcydzięglem, a to piołunem.
(mm)
Czytaj także: