To były trudne dni. Albo raczej noce. Wątroba naszego reportera nie wytrzymała modlitewnych spotkań przy barach wszelakich, ale „zielonej nocy” nie mógł odpuścić. Dziś zapraszamy na ostatni tekst z serii „ŚDM nocą”.
23:00 Gdzie jesteście, przyjaciele? Chciałoby się zakrzyknąć na Gołębiej. A tam nie ma nikogo.
Gdzie jesteście, można byłoby zakrzyknąć na Małym Rynku. Gdzie jesteście? Bracka? Szpitalna? Hej! Wracajcie. Ubierzcie swoje peleryny, wyciągnijcie gitary z pokrowców. Zaśpiewajcie nam raz jeszcze.
Nie spodziewałbym się tego, bo przecież do całej tej imprezy nastawiony byłem mocno nie za bardzo, no wiecie, byłem trochę taki, a po co to nam, przecież to się nie uda, będą liczne przeszkody, a również zamachy i komunikacyjny paraliż. Ale dziś, gdy ostatni pielgrzymi opuszczają Kraków, gdyby ktoś zapytał, co czuję, to odpowiedziałbym, że czuję tęsknotę.
I czuję także radość. Że mogłem spędzić wśród tych ludzi kilka nocy, że odmienili na te chwile nasze miasto i, kto wie, być może odmienili też moje postrzeganie świata. Również za to, że z czołówek wiadomości zepchnęli zakapiorów spod znaku różnych, mniej lub bardziej poważnych, ugrupowań paramilitarnopseudopolitycznych.
Fajnie było przeczytać na żółtym pasku, że pielgrzymi zjedli śniadanie. A nie, że gdzieś je**o.
A oni pewnie zatęsknią za nami, bo wielu z nich wraca do miejsc, gdzie lista zmartwień będzie nieco dłuższa niż tutaj u nas, nawet jeśli do Brzegów musieli dotrzeć pieszo, potem wrócić, przemoczeni, zastanawiając się, jakim cudem zdążą na swój pociąg, na swój samolot. Wreszcie, jakimś (nomen omen) cudem, wrócą do swoich domów, rodzin i problemów, a część z nich do codziennej, rutynowej, walki o życie. Uprawianej w rytm spadających bomb o zagadkowym oznakowaniu.
23:30 Kraków wraca do swojego rytmu (chyba już to pisałem). Zachodzę Pod Jaszczury, od 21:00 trwa najlepsze Karaoke w mieście (w sumie chyba jedyne, które swoim poziomem jeśli zbija nas z nóg, to z zachwytu). Dziewczyna wyśpiewuje „Highway to Hell” AC/DC. – Co, ŚDM się skończył i od razu takie teksty? – zagaduję buńczucznie (dla mistrzów komentarzy, którzy uznają mnie za bufona: zagaduję żartobliwie). A ona, po chwili refleksji, ej serio, faktycznie, śmiesznie się złożyło. Ale nie, to nie tak, ja jestem wierząca. Tyle, że w moim życiu tyle ostatnio dziwnych zdarzeń, chciałam się wykrzyczeć.
Czy to nie fajne?
Mniej fajne, że dziś, w poniedziałek 1 sierpnia 2016 roku, wracamy na autostradę do piekła, czy tam polskiego piekiełka.
A powinniśmy ustalić fakty:
24:00 Rozmawiam z Francuzem i jestem mądrzejszy z każdym jego słowem. – U was jest wspaniale. Pytam dlaczego, niech opisze. – Bo tutaj możemy bez obaw wyrażać naszą wiarę – otwieram szerzej oczy – U nas już nie. Doceńcie to
Muszę to przegryźć, bo ta niby luźna rozmowa, to kolejne świadectwo nowych czasów, które składają się z pytań, a rzadko z odpowiedzi. Czy wiemy, jak będzie wyglądać Europa naszych dzieci?
Nie wiem, co mam mu odpowiedzieć. Zimna wojna była jak szachy, układ sił był prostszy, wiedziałeś po której stronie barykady zostałeś ufortyfikowany (kurwa, my byliśmy po złej!), znałeś wroga, a dziś? Dzisiejsze czasy to ruletka. Nie! Zaczynamy się licytować: wolna amerykanka! Ciuciubabka (używamy google translate), totolotek, głodne hipopotamy (to ja), w końcu staje na wyliczance – entliczek, pętliczek, na kogo wypadnie, na tego bęc. Może wypaść na każdego, wszystko zależy od tego, gdzie zaczyną liczyć.
Obyś żył w ciekawych czasach. To nie życzenie, to przekleństwo (nie, nie chińskie).
00:30 Zaglądam do Jaszczurów, tym razem leci „Wódka” Kultu. Nie pytam, dlaczego.
Panuje atmosfera zielonej nocy, brakuje, żeby ktoś w tych wszystkich knajpach wysmarował klamki pastą do zębów, wypijamy trochę Piołunówki („Jak można ją kupić w Hiszpanii?”). W razie zwiększonej liczby zamówień na półwysep Iberyjski, powinienem chyba zgarnąć jakąś premię.
01:00 Zaglądam do Wódki na Mikołajskiej. Nie, nie zaglądam. Zamknięte.
01:05 Zaglądam do Cafe Philo. Otwarte, ale dość już podle.
01:20 Zaglądam do Metro Baru. Nie ma gości, są już tylko nasi.
Stoję u wylotu pasażu Bielaka i wiem, że to już koniec, na pożegnanie burza przyprowadziła rzęsisty deszcz. Sprawia, że momentami robi się jasno, jak za dnia. W tych błyskach ostatni pielgrzymi biegną w stronę dworca.
Mieliśmy w Krakowie cały świat. A ja, po swojemu, napiłem się z tym światem trochę wódki i znów uwierzyłem, że wciąż da się go uratować.
(mm)
Czytaj także:
Noc 1. „Za kołnierz nie wylewali…”
Noc 2. Raz dzięglem, raz piołunem
Noc 3. „Jak ktoś się opija, to nasi”
Noc 4. Miejscowi odzyskują kontrolę