Idziecie do burdelu, korzystacie z usługi i płacicie… 300 złotych. Albo 700. Ale generalnie wiecie, ile wydajecie. No dobra, może ten przykład nie wszystkim przemawia do wyobraźni, więc użyję innego. Idziecie do sklepu. Kupujecie chleb, masło, ser i podpaski. Albo łososia. Podchodzicie do kasy, zbliżacie kartę kredytową i na Wasz telefon przychodzi potwierdzenie: z Twojego konta ubyło x złotych.
Generalnie raczej ogarniacie takie pierdoły, jak swój własny budżet i wiecie ile wydajecie na różne rzeczy: czynsz – tyle, internet – tyle, jaja – tyle, alkohol – tyle. Ba, nawet jak idziecie się zabawić do knajpy, urywa Wam się film, to nazajutrz wchodzicie na swoje konto i… macie wyrzuty sumienia, że przepiliście pół wypłaty. Jeśli tak robicie – jesteście w większości.
Przypomniała mi się jednak pewna scena. Kolega, nazwijmy go Krzysztof, siedział kiedyś w pokoju luksusowego hotelu. Właśnie skończył jakąś fuchę, wziął wypłatę do ręki, leżał sobie na łóżku i sączył whisky. Nagle do pokoju weszła pewna pani, nazwijmy ją Roksana czy tam Amanda. W każdym razie taki miała nick na jednym z portali. Kusa spódniczka, wysokie szpile, ogromny dekolt. Weszła, powiedziała nieśmiało: „dzień dobry, Kociaku”. Na co Krzysztof, wziął w dłoń plik banknotów, odwrócił się niemrawo, zaczął rzucać po kolei pieniądze w stronę dziewczyny i rzekł – jak ostatni buc – „tańcz, kur*a”.
Żałosne, ale takie były fakty.
Kolega Krzysztof bardzo, ale to bardzo, przypomina mi Łukasza Gibałę. Albo raczej Łukasz Gibała przypomina mi kolegę Krzysztofa. Polityk udzielił ostatnio wywiadu portalowi news.krakow.pl.
Oto jego fragment:
Ile Pan już wydał na to [kampanię] z własnej kieszeni?
Nie liczyłem tego. Każda złotówka wydana na to, by żyć w lepszym mieście to dobra inwestycja.
To z pewnością świetna inwestycja dla Pana, ale interesuje mnie, ile konkretnie było tych złotówek.
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
Ma pan tak dużo pieniędzy, że przestał liczyć wydatki?
Staram się cały czas zarabiać pieniądze i wydawać je na działania prospołeczne.
Kurtyna.
Po przeczytaniu tego fragmenty od razu w mojej głowie narysował się obraz siedzącego na łóżku dżentelmena, nazwijmy go Łukasz, wchodzącej do pokoju kobiety, nazwijmy ją Adrianna, i rzucanych w jej kierunku bliżej nieokreślonej liczby banknotów o różnych nominałach. „Ot, zapłacę jej tyle, ile mi się ubzdura i wcale tego nie będę liczył” – pomyślał sobie pan Łukasz.
A później poszedł do drukarni i zażyczył sobie wydrukowania 10 000 plakatów ze swoja podobizną. Firma wystawiła fakturę, ale pan Łukasz miał gest i zamiast zrobić przelew, zostawił na biurku… wyciągnięty właśnie z kieszeni plik banknotów. Z drukarni pan Łukasz poszedł do swojego pijarowca, który udaje dziennikarza. Nazwijmy go Wojtek. Ten pomógł mu napisać książkę. Koszt usługi? Co łaska. A że pan Łukasz jest hojny, to sięgnął do kieszeni i rzucił w kierunku redaktora kolejny plik banknotów.
Pan Łukasz był tak podniecony wydaniem broszury, że zadzwonił po Roksanę. Czy tam Amandę. I tu historia zatoczyła koło. Gdy tylko Roksana / Amanda weszła do pokoju, to pan Łukasz, rzucając w jej kierunku bliżej nieokreśloną liczbę pieniędzy, rzekł: „tańcz, kur*a”.
A teraz wróćmy do Gibały.
Polityk twierdzi, że nie wie ile wydał na próby przekonania krakowian, aby ci zagłosowali na niego w wyborach na prezydenta miasta. Idźmy więc dalej – załóżmy, że były poseł zostaje prezydentem. Oto, jak może wyglądać rozmowa z dziennikarzem:
Panie prezydencie, ile kosztowało wybudowanie tej drogi?
Nie liczyłem tego.
A może chociaż wie pan, ile wydał pan z kieszeni krakowian na edukację?
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
W budżecie miasta jest tak dużo pieniędzy, że nie trzeba się z nimi liczyć?
Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Nie liczyłem tego.
Szkoda, że budżet miasta to nie „dobry tatuś”, do którego zawsze można iść po pieniądze…
Łukasz Mordarski
Teksty publikowane w dziale Publicystyka są prywatnymi opiniami autorów. Chcesz podzielić się swoimi przemyśleniami lub wyrazić swoje zdanie na naszym portalu? Napisz: redakcja@krknews.pl.