Dziewczyna wybiegła. Trzasnęła drzwiami, z niedowierzaniem patrzyła na dwóję w indeksie, aż w końcu nie wytrzymała, coś w niej pękło…
Na uniwersytetach właśnie trwa sesja egzaminacyjna. Dla jednych powód ogromnego stresu, dla innych czas oszukiwania na potęgę. Wiecie, taka zabawa w kotka i myszkę. Wykładowca mniej lub bardziej (a czasem wcale) próbuje zaskoczyć studentów, a ci kombinują, jak ten atak odeprzeć i z trójami jakoś doczołgać się do kolejnego semestru. Zagadnęliśmy więc kilku studentów, z czym im kojarzy się sesja.
„Tak mną telepało”
Przede wszystkim – jak dziś zakuć do egzaminu? Sami trochę studiowaliśmy (jedni pół życia, inni pół roku) i za naszych czasów popularne było lekarstwo Tussipect. Podobno miało w sobie jakąś minimalną pochodną koksu, ale jak się wzięło kilka tabletek, to ogień gwarantowany. Człowiek chodził po pokoju jak nakręcony, serce waliło jak Dzwon Zygmunta, a we łbie układały się jakieś pojęcia, których nie szło zrozumieć, ale jakoś się układały.
– Choć mi to nie bardzo pomogło. Z jednej strony łaziłem jak nakręcony, robiłem jakieś dziwne tiki, ale jak przychodziło do nauki, to znów podrywałem się z krzesła i zaczynałem się kręcić. W końcu chciałem pójść spać, ale się nie dało. Tak mną telepało – wspomina Paweł.
Dzisiejsi studenci z Tussipectu się śmieją. No bo po co pochodna koksu, skoro można mieć koks? Dilerzy zacierają ręce, studenci w czasie sesji nakręcają im biznes i tak się to odbywa przez kilka dni.
– Ostatnio kumpel dwie noce nie spał, ale jak padł w oczekiwaniu na wynik egzaminu, to go dobudzić nie mogliśmy. Kimał na ławce kilka godzin – opowiada Michał z budownictwa.
Egzamin w łóżku
Dziś są też inne metody załatwiania egzaminów, bo jeśli ktoś myśli, że wszyscy absolwenci wszystko mają ładnie wkute, to jest naiwniakiem. Historia z poprzedniego semestru, krakowska uczelnia. Magda nie zdała egzaminu tzw. zerówkowego, więc chciała porozmawiać z profesorem, czemu tak się stało. Zamiast tego wzięła udział w takim dialogu.
– Poprawka będzie panią kosztowała 500 zł.
– Ale przecież to I termin, więc podejście do egzaminu jest darmowe.
– Proszę panią, lepiej teraz zapłacić 500 zł niż później płacić za powtarzanie całego semestru.
Przyznajemy, nie chcieliśmy dać wiary, że taka rozmowa rzeczywiście się odbyła, bo z łapówkarstwem na uczelni spotykamy się po raz pierwszy. Jednak na tylu wykładowców, któryś jednak musi brać kasę pod stołem. Rachunek prawdopodobieństwa jest nieubłagany…
Potem jednak przypomnieliśmy sobie jednego profesora z naszych czasów, u którego dziewczyny zdawały egzamin w łóżku. Tego akurat znaliśmy, a i tu rachunek prawdopodobieństwa wskazywałby dużą szansę na takiego rozwiązanie problemu związanego ze sesją.
Dobra, a na koniec opowieść sprzed kilku lat. Dziewczyna wybiegła z egzaminu. Trzasnęła drzwiami, z niedowierzaniem patrzyła na dwóję w indeksie, aż w końcu nie wytrzymała, coś w niej pękło i wykrzyczała: „Co za alfons!”.
A że głos miała donośny, to ta uwaga przebiła się przez drzwi i wylądowała w uchu egzaminującego. Profesor otworzył gabinet, poprosił o indeks, a jego donośny głos wypełnił korytarz, w którym siedziało kilkunastu studentów.
– Proszę. Każdy alfons musi dbać o swoje dzi*ki – powiedział, oddając indeks, w którym widniała już trója.
Student jak Yeti
Podczas pisania tego tekstu wróciła nam jednak wiara w porządnego, pilnego studenta. Jedna znajoma umówiła się ze studentką, że ta w sobotę posprząta jej mieszkanie. W piątek otrzymała jednak SMS: „Przepraszam, ale nie dam rady przyjść, bo w środę mam trudny egzamin. Boli mnie brzuch, muszę się pouczyć”.
Ale z takim studentem to już jest jak z Yeti – wiele o nim słyszało, ale nikt nie widział.
dn
zdjęcie tytułowe / fot. Pixabay