Zanim zagra koncert na księżycu, najpierw wystąpi w Krakowie! Wywiad z Andre Rieu

– Ludzie piszą do mnie, że po moim koncercie potrzebują dwóch tygodni, żeby dojść do siebie – mówi nam Andre Rieu, wybitny skrzypek, dyrygent i kompozytor, który pod koniec maja zagra w Krakowie. – Publiczność nigdy nie wie dokładnie co będzie grane. Jednak ludzie wiedzą, że „Andre przyjeżdża!” i że będą mieli niezapomniany wieczór – dodaje w rozmowie z KRKnews.

Patrycja Gil: Często powraca Pan z koncertami do Polski. Jest Pan tu znany, lubiany. Czy dobrze się Pan czuje w naszym kraju? Czy polska publiczność wyróżnia się czymś na tle pozostałych?

Andre Rieu: Tak, przyjeżdżamy do Polski od kilku lat zawsze pod koniec maja w okolicach Dnia Matki, na trzy koncerty. Polska publiczność przyjęła nas z otwartymi ramionami, cudownie jest widzieć jak wielu rozentuzjazmowanych ludzi jest z nami co roku. Zauważyłem, że Polacy potrafią fantastycznie tańczyć walca!

Gościł Pan w zeszłym roku wraz ze swoją orkiestrą w Krakowie. Proszę zdradzić  naszym czytelnikom,  czym będzie się różnił tegoroczny koncert od poprzedniego. Czy mogą spodziewać się niespodzianek? Dlaczego warto wybrać się na niego?

Zagramy zupełnie nowy program z najpiękniejszymi walcami i światowej sławy melodiami z opery, filmu, operetki i tradycyjnych pieśni. Są platynowi tenorzy i wielu międzynarodowych solistów. W przeciwieństwie do koncertów innych orkiestr publiczność nigdy nie wie dokładnie co będzie grane. Jednak ludzie wiedzą, że „Andre przyjeżdża!” i że będą mieli niezapomniany wieczór.

Wszyscy kojarzą Pana koncerty  z dużą orkiestrą, złożoną z kilkudziesięciu muzyków grających piękną muzykę. Często muzykom towarzyszą tancerze, śpiewacy, ale nie to ich wyróżnia. Wyróżnia ich to , że są uśmiechnięci, grają bardzo emocjonalnie, są ubrani w piękne, balowe stroje przez co są bardzo ciepło odbierani przez publiczność.  Muzycy grający z Panem są zupełnym przeciwieństwem typowych orkiestr grających w filharmoniach, gdzie między nimi a publicznością często wyczuwa się duży dystans. Kiedy pojawił się u Pana pomysł na stworzenie takiego wizerunku orkiestry? Co było inspiracją do tego?

Tak, zgadzam się z tym, co Pani mówi. Emocje są najważniejsze. Ja nie pracuję, ja się dobrze bawię. Moja orkiestra również. Na moich koncertach wszystko jest dozwolone: śmiech, płacz, taniec, śpiew. Jako młody człowiek grałem przez kilka lat w orkiestrze symfonicznej mojego ojca, który był dyrygentem. Czułem się jednak w tym typowym świecie muzyki klasycznej odosobniony. Zastanawiałem się dlaczego wszyscy są tacy poważni? Dlaczego kobiety noszą czarne ubrania i wyglądają tak „sztywno”? Myślę, że wprowadziłem sporo humoru w świat muzyki klasycznej. Oczywiście chciałem również grać swój repertuar. Muzykę, która trafia prosto do serc.

Jest Pan nazywany „Królem Walca”. Który jest Pana ulubionym? Dlaczego walc ma dla Pana tak wielkie znaczenie?

Jest tylko jeden prawdziwy król walca i jest nim Johann Strauss. Miał 5(!) orkiestr. Walc usłyszałem po raz pierwszy, gdy byłem małym chłopcem, na koncercie mojego ojca i natychmiast poczułem, że ta muzyka robi coś szczególnego z ludźmi, porusza ich, sprawia że się uśmiechają. To ma coś wspólnego z melodią i specjalnym rytmem ¾. Walc może być smutny, radosny, romantyczny, melancholijny, cały świat jest często w nim. Walce są również trudne do zagrania.

Pana orkiestra składa się z osób wielu narodowości, są wśród nich również osoby pochodzące z Polski. Proszę nam opowiedzieć, jak to jest prowadzić tak dużą, wielokulturową grupę ludzi? Co najbardziej (poza sprawami zawodowymi) Was łączy? Co sprawia, że ta grupa tak świetnie funkcjonuje?

Tak, mam największą prywatną orkiestrę na świecie. Składa się z ludzi trzynastu narodowości, w tym wielu narzeczeństw i małżeństw. Zawsze staram się tworzyć miłą atmosferę dla wszystkich. Łączy nas przede wszystkim miłość do muzyki, podróżujemy z wieloma z nich po całym świecie już od ponad 20 lat, więc są dla mnie naprawdę drugą, wielką rodziną. Dzielimy się ze sobą nawzajem swoją radością i smutkiem. Przy zatrudnianiu nowych osób zdaję sobie sprawę za każdym razem, że jest wielu dobrych muzyków. Zauważam od razu, czy ktoś osobiście pasuje do grupy i czy stojąc na scenie gra z sercem i z pasją. To jest tak samo ważne jak jakość techniczna gry.

Oglądając Pana koncerty odnosi się wrażenie, że nie ma dla Pana rzeczy niemożliwych jeżeli chodzi o rozmach z jakim są organizowane, miejsca gdzie są grane, scenografię, artystów biorących w nich udział, tłumy słuchaczy. Co jest kluczem do takiego sukcesu? Czy jest jeszcze coś, o czym Pan marzy i chciałby zrealizować?

Znowu zwrócę uwagę na emocje. Uwielbiam oferować mojej publiczności coś dla wszystkich zmysłów. Do tego należą: piękna scena, piękne kostiumy, wspaniałe oświetlenie. Poza tym patrzę ludziom w oczy. Widzę wszystko, co dzieje się na widowni, więc proszę uważać (śmiech). Myślę, że kluczem do takiego sukcesu jest połączenie autentyczności, u nas nie ma fałszywości, miłość do ludzi, miłość do muzyki którą tworzymy, pragnienie stworzenia czegoś perfekcyjnego dlatego poruszamy serca. Jestem wielkim perfekcjonistą, bardzo niecierpliwym, wszystko musi się wydarzyć natychmiast. Zawsze z przyjemnością marzę o tym, aby móc kiedyś zagrać koncert na księżycu.

Jest Pan bardzo pogodnym człowiekiem, który potrafi swoim poczuciem humoru i muzyką w jednej chwili rozbawić setki ludzi. To sprawia, że wychodzą z Pana koncertów naładowani na długo pozytywną energią. Co Panu poprawia humor najbardziej?

Tak, jestem. Zarówno prywatnie, jak i na scenie. Ludzie piszą do mnie, że po moim koncercie potrzebują dwóch tygodni, żeby dojść do siebie. To miłe! Najlepszy nastrój powoduje u mnie widok szczęśliwych ludzi, wraz z moimi wnuczętami, moją żoną, z którą jestem już 43 lata. Wciąż dużo ze sobą żartujemy. Jestem „niedzielnym” dzieckiem, mam szczęście.

Jakie są Pana spostrzeżenia, jeżeli chodzi o muzykę klasyczną i młodych ludzi?

Moje spostrzeżenia są takie, że albo muzyka klasyczna, albo raczej muzycy klasyczni muszą przestać uważać się za małą, wyjątkową elitę. Na moje koncerty przychodzi wielu młodych ludzi, również dzieci i świetnie się na nich bawią. W czasach Mozarta albo Verdiego muzyka była dostępna dla wszystkich. Ludzie na ulicach gwizdali piosenki z Wesela Figara. Jeżeli chce się, żeby młodzi ludzie ekscytowali się tą muzyką trzeba być otwartym, nie można mówić „Jestem lepszy od Ciebie, ponieważ słyszę muzykę klasyczną” albo „Nie rozumiesz tego!”. W szkołach powinno się dziać pod tym względem więcej, pomimo to pieniądze na nauczanie muzyki są ograniczane. To jest głupie!

W trakcie Pana koncertów jest wiele okazji do wzruszeń. Czy może Pan opowiedzieć o jakimś szczególnym momencie, który został Panu w pamięci?

Tak, to było podczas koncertu przed pałacem Schönbrunn w Wiedniu. Ludzie, sceneria, fontanny, debiutanci – wszystko było idealne. Uważałem, że to jest niesamowicie piękne. Stwierdziłem wtedy „Budujemy i jedziemy w tournée”. To był rok 2008. [Wtedy powstała scena, która była odwzorowaniem pałacu Schönbrunn – dop. autorka].

Co jest według Pana Pańskim największym, dotychczasowym osiągnięciem?

To, że mogę uszczęśliwiać miliony ludzi dzięki mojej muzyce. Oczywiście, również moja rodzina!

Rozmawiała Patrycja Gil

Zdjęcie tytułowe: Marcel van Hoorn / materiały prasowe

Koncert Andre Rieu w krakowskiej Tauron Arenie odbędzie się 24. maja. Bilety można kupić tutaj.

 

Najnowsze

Co w Krakowie