Dopijam właśnie czwarte piwo. Rozmowa coraz lepiej się klei, bo towarzystwo dzielnie dotrzymuje kroku. Niektórzy wybijają się nawet nieco dalej (o jedno lub dwa oraz pięćdziesiątkę śliwki) przed peleton. Sytuacja wydaje się opanowana. Dyskusja niechybnie zmierza w stronę ekspresyjnego zwymyślania kolejnych wyczynów ZIKiT-u. Wszyscy wiemy, że wieczór dopiero się zaczyna.
Pomimo faktu, że w żołądku burzą się i pienią dwa litry mieszaniny najróżniejszych piw kraftowych (to takie modne określenie na niszowe browary, których nie znajdziecie w hali w Tesco) do głosu zaczyna dochodzić zdrowy rozsądek. Ów rozsądek, w połączeniu z wiekami doświadczeń mówi, że aby dotrwać do końca (kiedykolwiek on nadejdzie) trzeba coś zjeść.
Jak to zwykle w tym stanie bywa, planowanie rozpoczynam od analizy geograficznej. Po (w miarę) precyzyjnym określeniu własnego położenia wypada wyszukać w pamięci najbliższe, niespecjalnie dietetyczne jedzenie. Nie oszukujmy się, to już nie pora na sałatki, tu trzeba działać. Następnie przychodzi czas na analizę czasową, czyli na siatką lokali nakładam przypuszczalne godziny otwarcia. Odfiltrowuję w ten sposób te dalekie i te zamknięte. Na koniec myślę na co ja mam w sumie ochotę i idę do Meat & Go.
Nie czas to i miejsce na opis lokalu. Kiedyś już to zresztą dla Was robiłem. Miejsce legendarne, o niesłabnącej popularności i równym poziomie. Dlaczego więc do niego wracam? Ano dlatego, że owego wieczora trafiłem na nowe. W to nowe upchnięto 300 g mięsa, tworząc coś w rodzaju mięsnego wyzwania dla każdego podchmielonego samca.
Na Kanapkę Kubańską składa się: wieprzowina mojo, kiełbasa włoska, szynka z mangalicy, sos autorski, krem z gorczycy, ser, ogórek konserwowy i ciabatta, w której wszystko to zamknięto i zapieczono. Całość wygląda spektakularnie, a jednocześnie bezpiecznie. Bezpiecznie w tym sensie, że od razu możecie odsunąć od siebie obawy natury estetycznej. Nie jest to bezmyślnie rozepchana buła, której w cywilizowany sposób nie da się umieścić w ustach, a zgrabna i urokliwa kanapka o arcymięsnym charakterze.
W smaku oczywiście dominuje mięso, jednak konia z rzędem temu, kto pośród bogactwa składników jest w stanie wyłapać niuanse smakowe każdego z nich. Całość oczywiście doskonale się komponuje, a autorski sos i ser szwajcarski dodają kanapce słodyczy i nieco pikanterii. Nie jest to z pewnością pozycja dla wielbicieli warzyw, których akurat w Kubańskiej nie uświadczycie zbyt wielu. Nie jest to również propozycja dla stroniących od mięsa, bo to ostatnie absolutnie dominuje, a pozostałe składniki całość jedynie dopełniają i podkreślają.
Opuszczając gościnne progi Meat & Go pewien byłem jednego: oto po raz kolejny spokój, doświadczenie i trzeźwość umysłu pozwoliły uniknąć katastrofy. Za taką z pewnością należałoby uznać wieczorne, zakrapiane wyjście bez jakiejkolwiek konsumpcji. Szczęśliwie, od kilku lat nie musimy już wybierać między taśmociągiem kebabowym i rozmrażanymi zapiekankami. Rozsądny i strategicznie myślący Krakus posiada bowiem w zakamarkach umysłu kilka sprawdzonych adresów, a wśród nich z pewnością Meat & Go. Warto odwiedzić nie tylko z powodu Kanapki Kubańskiej, choć z pewnością jest to jeden z mocniejszych argumentów „za”.
Na trzeźwo smakuje równie dobrze. Kosztuje 30 zł. Znajdziecie w centrum rozpusty przy Dolnych Młynów 10.
Dawid Litwin
fot. Foter.com