Gdy południe Polski zmaga się z dramatycznymi skutkami powodzi, a strażacy oraz służby ratunkowe niestrudzenie pracują, aby ratować życie i mienie, w Krakowie nad Wisłą rozgrywają się wydarzenia, które skłaniają do refleksji.
Wicprezydent Krakowa, Maria Klaman, w tym samym czasie, kiedy na wałach Wisły strażacy walczą z żywiołem, postanawia zrobić sobie stylizowane zdjęcia na tle rzeki. Uśmiechnięta, rozluźniona, pozuje na tle spokojnie płynącej Wisły i komentuje sytuację pogodową. „Wisła ma się dobrze, ale pozostańmy czujni” – pisze pod zdjęciem na swoim profilu w mediach społecznościowych.
Wydaje się, że w tej jednej chwili na ekranach telefonów mieszkańców Małopolski, oglądających te fotografie, coś pęka. Jak to możliwe, że osoba na stanowisku, które zobowiązuje do empatii i odpowiedzialności, w tak dramatycznym momencie wybiera autopromocję zamiast autentycznego zaangażowania?
Kilka godzin wcześniej, prezydent Krakowa Aleksander Miszalski ogłosił pogotowie przeciwpowodziowe na terenie miasta. W Małopolsce sytuacja jest nadal na tyle poważna, że w kilku gminach wprowadzono alarm przeciwpowodziowy, a w Brzeszczach konieczna była ewakuacja mieszkańców. Rano, w wyniku podtopień, ponad tysiąc odbiorców pozostało bez prądu, a strażacy wciąż mieli pełne ręce roboty, realizując setki interwencji. Tak wyglądała rzeczywistość w Małopolsce.
Jednak prawdziwy dramat rozgrywał się zaledwie kilka godzin drogi od Krakowa. W okolicach Kłodzka, Głuchołaz i Nysy powódź zebrała tragiczne żniwo – zginęła już jedna osoba, tysiące walczy o życie i dorobek całego życia. Obrazy napływające z tamtych rejonów mrożą krew w żyłach: zalane domy, zerwane mosty, przerwane wały, podtopione miasta i wsie. Strażacy, policja, pracownicy samorządowi i wolontariusze walczą z największą powodzią od dekad, której skala już przewyższyła katastrofalną powódź z 1997 roku.
I tu wracamy do Krakowa. Nasze miasto miało w tym roku nieco więcej szczęścia. Dzięki inwestycjom w ostatnich latach, Kraków został lepiej przygotowany na wodny żywioł. Jednak szczęście miasta nie powinno być usprawiedliwieniem dla braku wrażliwości na tragedię innych. Czy naprawdę w takiej chwili to, czego potrzebują mieszkańcy Krakowa i Małopolski, to zdjęcia uśmiechniętej wicprezydent Klaman nad Wisłą? Czy osoby, których domy właśnie znikają pod wodą, chcą widzieć lokalnych polityków w błogiej beztrosce?
Maria Klaman jest związana z lewicą – partią, która często podkreśla znaczenie empatii i solidarności społecznej. Można by więc przypuszczać, że Pani wiceprezydent będzie miała szczególną wrażliwość na ludzką tragedię. Niestety, ten pozornie niewinny gest – zdjęcie na tle rzeki, kiedy ludzie tracą swoje domy – wywołuje dysonans. Zamiast wsparcia i jedności z tymi, którzy walczą o przetrwanie, mieszkańcy zobaczyli kogoś, kto w dramatycznym momencie wybrał autopromocję.
To przypomina smutny paradoks współczesnej polityki i mediów społecznościowych. Kiedyś, w czasach prawdziwych liderów, polityk w sytuacji kryzysowej był na pierwszej linii walki, gotowy do działania. Dziś, niestety, coraz częściej widzimy, jak osoby na ważnych stanowiskach zamiast angażować się w realne problemy, koncentrują się na kreowaniu swojego wizerunku w mediach. Zdjęcia, lajki, komentarze – to wydaje się być dziś ważniejsze niż rzeczywista pomoc i współczucie.
Kraków rzeczywiście ma szczęście, że nie został tak mocno dotknięty przez żywioł jak inne regiony. Ale czy to oznacza, że wicprezydent miasta powinna pozować na tle Wisły, zamiast skupić się na współpracy z tymi, którzy próbują ratować to, co jeszcze się da? To pytanie, które wielu zadaje sobie po zobaczeniu zdjęć Marii Klaman.
Jarek Strzeboński