W Pekinie właśnie rozpoczynają się zimowe Igrzyska Olimpijskie. Tak – te, do których przymierzał się Kraków, ale na które krakowianie nie zgodzili się w referendum. A wyobraźmy sobie, że jednak to my organizowalibyśmy te igrzyska…
I co? Oczywiście kilka lat temu nikt nie przewidział, że wybuchnie pandemia koronawirusa. Zwolennicy igrzysk olimpijskich przekonywali, że straciliśmy szanse na wielką imprezę, wspaniałą promocję i zyski z tłumu kibiców. I co? Dziś olimpiada to kłopot dla organizatora, dodatkowe koszty i raczej małe szanse na zwrot poniesionych wydatków. Może chociaż zostałyby w naszym mieście i regionie inwestycje, które potrzebne były na igrzyska… Patrząc jednak na przygotowania do igrzysk dużo mniejszej rangi – do Igrzysk Europejskich – trudno nie mieć obaw, że i ten argument dałoby się dziś skutecznie obalić. Zwolennicy organizowania zimowych igrzysk w Krakowie powinni więc odetchnąć z ulgą i powiedzieć sobie „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”. Przeciwnicy mogą z dumą powtarzać: „…a nie mówiłem?”.
Na Igrzyska Europejskie i rolę Krakowa w ich organizacji trzeba patrzyć zupełnie inaczej. O ile zimowa olimpiada miała przynieść splendor naszemu miastu, to Igrzyska Europejskie raczej mają budować swoją markę na Krakowie. I w tym kontekście trzeba też oceniać pieniądze, które ma dostać stolica Małopolski w zamian za zgodę na to, by ta impreza odbywała się pod szyldem Krakowa. Można wybrzydzać, że kilkaset milionów złotych to za mało, że dawna stolica Polski łasi się na budżetowe dotacje na łatanie dziur w drogach… Prawda jest taka, że w obecnej sytuacji (politycznej w Polsce, pandemicznej na świecie) tyle jest warta marka Krakowa. Za tyle można ją sprzedać.
Grzegorz Skowron
Teksty publikowane w dziale Publicystyka są prywatnymi opiniami autorów. Chcesz podzielić się swoimi przemyśleniami lub wyrazić swoje zdanie na naszym portalu? Napisz: redakcja@krknews.pl.