Jak zaczyna się droga od fascynacji Michałem Aniołem do kilkunastometrowych murali zdobiących krakowskie bloki? Skąd wzięła się inspiracja naturą i dlaczego ptaki stały się głównymi bohaterami jego prac? O tym, jak sztuka może zmieniać przestrzeń publiczną i łączyć mieszkańców, rozmawiamy z Wojciechem Rokoszem – artystą plastykiem, muralistą i malarzem wielkoformatowym, absolwentem krakowskiej ASP.
KRKNews: Jak to się stało, że od sztalugi przeszedł Pan do murali – tej wielkiej sztalugi na ścianie bloku?
Wojciech Rokosz: Jeszcze w liceum plastycznym myślałem o malarstwie ściennym. Na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, gdzie studiowałem malarstwo, funkcjonowały już tylko zajęcia z malarstwa monumentalnego, a nie osobny kierunek. Początki? To chyba dziecięca fascynacja Michałem Aniołem. Miałem 12 lat, gdy przeczytałem jego biografię, i wtedy już wiedziałem, że pójdę w stronę sztuki. Po studiach chciałem malować murale, ale życie potoczyło się inaczej – na ponad 10 lat trafiłem na etat do galerii sztuki. Dopiero po tej przerwie zdecydowałem się wrócić i spróbować swoich sił w muralach. Najpierw w warszawskiej firmie zajmującej się muralami reklamowymi, a potem we własnych, autorskich projektach.
A skąd pomysł, by głównym tematem stała się przyroda i ptaki?
Pierwszy autorski mural poświęciłem przyrodnikowi Władysławowi Szaferowi – profesorowi UJ. Ale to jeszcze nie była stricte przyroda. Dopiero później, gdy pojawiła się propozycja murali na Kozłówku, zacząłem myśleć o naturze. W młodości dużo czasu spędzałem w Puszczy Sandomierskiej. Wędrówki po lasach, obserwacje natury – to zostało we mnie na zawsze. Na Kozłówku natrafiłem na informacje o bogatej awifaunie – ponad 40 gatunków ptaków – i to zainspirowało mnie do stworzenia cyklu.
Fundacja „Zróbmy Sobie Kraków” była mecenasem ostatniego muralu. Jak wyglądała współpraca?
Przy tym muralu miałem pełną swobodę artystyczną. Fundacja pomogła znaleźć ścianę i porozumiała się ze spółdzielnią, która nie tylko udostępniła blok, ale też wyremontowała powierzchnię pod malowanie. To wcale nie jest oczywiste – w Krakowie naprawdę trudno o taką przestrzeń. Sama realizacja przebiegała sprawnie i w bardzo przyjacielskim klimacie, co ogromnie ułatwia i po prostu umila pracę. Relacje z malowania, dokumentacja efektów i cała promocja to też zasługa Fundacji. Jestem im bardzo wdzięczny – bez tego wsparcia ten mural zostałby pewnie tylko szkicem na kartce A4.”
Jak długo powstaje mural tej skali?
Samo malowanie bloku wysokiego na 33 metry zajęło około czterech tygodni. Do tego dochodzi czas projektowania, opracowania koncepcji i wyboru techniki przenoszenia rysunku. Użyłem mieszanej metody: klasycznej siatki współrzędnych oraz techniki znanej już w renesansie tzw. „przeprócha” Nazwa pochodzi od przeprószania pigmentu, który dawniej artyści umieszczali w woreczku z pończochy, pigment przyklejał się do ściany, ponieważ freski malowano na świeżej zaprawie wapiennej. Obecnie po tych podziurkowanych kartonach „jeździ” się wałeczkiem zamoczonym w rzadkiej farbie, farba przechodzi na drugą stronę pozostawiając ślad na murze.. Co ciekawe, kartony z konturem dziurkuję sam – radełkiem kaletniczym. To trochę żmudna, ale dająca satysfakcję praca.
Podczas odsłonięcia mówił Pan, że mural może łączyć ludzi. Jak to się objawia?
Mieszkańcy mają pretekst do rozmów – najpierw zastanawiają się, co powstaje, potem dyskutują o efekcie. Często utożsamiają się z tym, co widzą na swoim bloku: „mieszkam pod storczykami” – takie określenia zaczynają funkcjonować. Rozmawiałem też z dziećmi, które były zachwycone muralem. Z kolei część mieszkańców dopytywała, czy na ich bloku też coś powstanie. Spotkałem również pana, który pielęgnuje ogród przed blokiem – mówiłem mu, że kolejny mural będzie w pewnym sensie dedykowany właśnie takim pasjom. Oczywiście zdarzają się też głosy krytyczne – niektórzy podejrzewają, że mural powstał „za ich pieniądze” albo kosztem miejsc parkingowych. Ale to raczej pojedyncze opinie.
Jakie są Pana plany na przyszłość?
Chciałbym kontynuować cykl na Kozłówku, ale tym razem z motywem roślin z osiedlowych ogródków. Planuję też mural na jednej ze szkół w Krakowie – to projekt całkowicie autorski i niekomercyjny. Poza tym szykuje się realizacja poza Krakowem, poświęcona ochronie pewnego gatunku ptaka. Szczegółów na razie nie mogę zdradzać.
Czy czuje się Pan odpowiedzialny za przestrzeń publiczną, skoro to Pan ją zmienia?
Tak. Z czasem ta odpowiedzialność coraz bardziej waży. To nie jest obraz, który można schować do galerii. Mural zostaje na lata i jest częścią życia mieszkańców. Dlatego traktuję to jako coś pomiędzy sztuką a architekturą – powinno odpowiadać na potrzeby ludzi i wprowadzać harmonię, a nie epatować indywidualnością artysty.
Bardzo dziękuję za rozmowę i czekamy na kolejne murale.
Dziękuję, pozdrawiam.