W poniedziałek w Krakowie rozpoczął się protest części kierowców współpracujących z aplikacjami przewozowymi Uber i Bolt. Choć nie przybrał on masowej skali i w większości przypadków przejazd można zamówić bez problemu, niektórzy kierowcy zdecydowali się nie wyjeżdżać dziś na ulice. Powód? Narastające od miesięcy rozgoryczenie i frustracja związana z coraz niższymi zarobkami i rosnącymi prowizjami.
Pomysłodawcą ogólnopolskiego protestu kierowców aplikacji jest Serhii Mykhailiuk – kierowca Ubera i Bolta, znany w sieci jako „piwko_nie_można”. To popularny tiktoker, który postanowił wykorzystać swoją rozpoznawalność, by nagłośnić problemy branży i zmobilizować kierowców w całym kraju do wspólnego działania.
Jak tłumaczy Mykhailiuk, sytuacja kierowców stała się nie do zniesienia. Ceny kursów dla pasażerów rosną, natomiast zarobki kierowców – systematycznie maleją. Winą obarcza platformy pośredniczące, które pobierają coraz wyższe prowizje, zostawiając kierowcom jedynie niewielką część należnej zapłaty.
– To my powinniśmy ustalać zasady, a nie wiecznie się dostosowywać. Bez kierowców te firmy nie istnieją, nie mają zysków, nie mają przyszłości – mówi inicjator strajku.
Protest ma mieć charakter pokojowy. Nie są planowane blokady ulic ani manifestacje – kierowcy po prostu nie wyjadą na ulice, by – jak sami to określają – „odbiło się to firmom na przychodach”.
Według organizatorów do strajku dołączyło już około 500 kierowców z całej Polski. Współpracują i wymieniają się informacjami za pośrednictwem specjalnej grupy na Telegramie.
Z redakcją KRKnews.pl skontaktował się jeden z uczestników protestu, który opisał realia codziennej pracy za kierownicą. Jego relacja rzuca światło na problemy, z jakimi mierzą się kierowcy pracujący w oparciu o aplikacje.
„Praca po kilkanaście godzin dziennie, żeby zarobić na życie”
Jak mówi nasz rozmówca, wielu kierowców pracuje po 12–15 godzin dziennie tylko po to, by „zebrać coś do ręki” po opłaceniu wszystkich kosztów – podatków, paliwa, ubezpieczenia, wynajmu lub utrzymania auta.
– Przez cały dzień mam wrażenie, że nie pracuję. Siedzę w aucie i czekam. Kursów coraz mniej, a kierowców coraz więcej. To powoduje napięcie, lęk, frustrację. Zaczynasz się zastanawiać, czy zarobisz na rachunki, czy starczy na składki, na auto, na życie – mówi.
Jego zdaniem największy problem stanowi nie tylko niska liczba zleceń, ale i nieprzewidywalność wynagrodzenia – wielu kierowców rozliczanych jest tygodniowo, co tylko potęguje poczucie niepewności.
Prowizje rosną, zarobki maleją
Kierowcy wskazują, że jeszcze dwa lata temu otrzymywali od 2,5 do 3 zł za kilometr. Dziś, po odjęciu prowizji, to często zaledwie 1,5 zł. Równocześnie rosną wszystkie koszty – od paliwa po części zamienne.
– Klient płaci 20 zł, a ja dostaję połowę, z której muszę zapłacić VAT, ZUS, benzynę. Jak kurs kosztuje 10 zł, to często dokładam do interesu.
Największe niezadowolenie budzi właśnie polityka prowizyjna aplikacji – w ocenie protestujących sięgająca często 30, a nawet 40 procent wartości kursu.
– Uber czy Bolt nie zapewniają nam samochodu, nie płacą składek, nie biorą odpowiedzialności za nic, a zabierają niemal połowę przychodu. To absurdalne – mówi kierowca.
Minimalna stawka i 3 zł za kilometr – tego chcą
Protestujący domagają się wprowadzenia dwóch podstawowych zasad:minimalnej kwoty netto dla kierowcy w wysokości 12 zł za każdy kurs oraz gwarantowanej stawki 3 zł za każdy przejechany kilometr, niezależnie od długości trasy. Jak podkreślają, to nie są postulaty „z kosmosu” – jeszcze niedawno takie warunki obowiązywały.
– Nie chcemy luksusów. Nie prosimy o nic nadzwyczajnego. Chcemy tylko odzyskać to, co zostało nam odebrane.
Kraków: protest umiarkowany, przejazdy dostępne
Jak na razie protest nie sparaliżował funkcjonowania aplikacji w Krakowie. Przejazdy Uberem i Boltem są wciąż dostępne, choć część kierowców deklaruje, że zastrajkowała symbolicznie – nie włączając aplikacji i nie podejmując kursów.
Czy to początek szerszego zrywu? Niewykluczone. Nastroje w branży są napięte, a kierowcy coraz bardziej zdeterminowani – Jeśli nie zaczniemy mówić jednym głosem, nikt nas nie wysłucha. Nie mamy już nic do stracenia – mówi jeden z protestujących. Jak twierdzą, dzisiejszy protest to dopiero początek. A jeśli platformy przewozowe nie zdecydują się na rozmowę, mogą spodziewać się kolejnych, tym razem lepiej zorganizowanych akcji.