Sytuacja staje się coraz bardziej dramatyczna. Wiadomość o przekształcaniu Stadionu Narodowego w Warszawie w szpital polowy dla chorych na koronawirusa i ustawianiu przy nim chłodni na zwłoki zmarłych jest porażająca.
Czy to otrzeźwi wszystkich kwestionujących wielkie zagrożenie? Nie sądzą. Ale widać, że lawinowo rosnąca liczba zakażeń koronawirusem nieco otrzeźwiła rząd. Epidemiolodzy i inni lekarze od wielu tygodni powtarzali, że trzeba się przygotować na jesienny atak epidemii, że polska służba zdrowia może go nie przetrzymać. Premier i inni członkowie rządu zapewniali, że wszystko jest pod kontrolą i że dają radę.
Rzeczywistość była zupełnie inna. Przez jakiś czas można było ją pudrować, ale kiedy praktycznie każdy Polak miał już w swoim otoczeniu kogoś zakażonego, do większej grupy osób zaczynało docierać, że jest źle. A kiedy pojawiały się informacje o zmarłych, dla których nie było miejsc w szpitalach, choć rząd zapewniał, że ciągle jest dużo wolnych łóżek, kolejni obywatele poczuli grozę obecnej sytuacji. Poczuli ją też rządzący.
Wiosną tego roku oglądaliśmy dramatyczne obrazki z Włoch, Francji i Hiszpanii. Jeszcze nie dociera do nas, że za chwilę podobnie może być w Polsce. I obyśmy nie musieli przeżywać tego samego.
Nie ma wątpliwości – winny temu, co się dzieje, jest przede wszystkim rząd, bo lekceważył problem albo udawał, że go nie ma, albo nie potrafił sobie z nim poradzić. Ale nie ma też wątpliwości, że jeśli teraz nie zastosujemy się do wprowadzanych przez rząd obostrzeń, to będzie tylko gorzej. Nawet jeśli nie ufamy temu rządowi, nawet jeśli kwestionujemy legalność jego decyzji, nie mamy wyjścia – tylko maseczki, dystans i izolacja mogą nas uratować. Żarty się skończyły. Inaczej na jakiś stadion albo do hali trafimy nie jako kibice, ale pacjenci. I będziemy widzieć te czekające na kolejne ciała chłodnie…
Grzegorz Skowron