Nawet nie będzie musiał wystartować w wyborach, by Krakowem rządzić dłużej. Obecna kadencja prezydenta Jacka Majchrowskiego kończy się jesienią 2023 roku. Ale wszystko wskazuje na to, że zostanie ona przedłużona. Być może o pół roku, a nawet o rok. PiS przymierza się bowiem do przesunięcia wyborów samorządowych z roku 2023 na rok 2024.
Jak donosi „Dziennik Gazeta Prawna”, już podczas nadchodzących wakacji pojawi się projekt ustawy przesuwającej wybory samorządowe na rok 2024. Cel? Chodzi o to, by jesienią przyszłego roku nie było kumulacji wyborów. Jeśli nic się nie zmieni, wybory do Sejmu i Senatu oraz wybory radnych, wójtów, burmistrzów i prezydentów miasta musiałby zostać przeprowadzone w odstępie kilku tygodni. Innym rozwiązaniem byłyby przyspieszone wybory parlamentarne, ale jak na razie się na to nie zanosi. Stąd pomysł przesunięcia wyborów samorządowych na rok 2024.
Ale i w tym przypadku możemy mieć do czynienia z kumulacja wyborów. Wiosną 2024 roku muszą odbyć się wybory do Parlamentu Europejskiego. „Dziennik Gazeta Prawna” sugeruje więc, że wybory samorządowe mogłyby zostać przesunięte nawet na rok!
Na obu tych scenariuszach skorzysta obecny prezydent Krakowa Jacek Majchrowski. Porządzi bowiem albo pół roku, albo rok dłużej. A przypomnijmy, że Pierwsze wybory Jacek Majchrowski wygrał w 2002 roku. W tym roku przypadnie więc 20. rocznica pierwszego wyboru go na prezydenta Krakowa. Przesunięcie wyborów samorządowych na rok 2024 oznacza, że rządy prof. Majchrowskiego w Krakowie potrwają co najmniej 22 lata. A jego ewentualna wygrana w kolejnych wyborach oznaczałaby 27-letnie rządy pod Wawelem.
Przesunięcie wyborów samorządowych to oczywiście bardzo kontrowersyjne rozwiązanie. Warto jednak pamiętać, że już raz doszło do takiego precedensu. Pod koniec lat. 90. ubiegłego wieku, kiedy wprowadzano w Polsce powiaty i samorządowe województwa, wydłużono o pół roku kadencję rad gmin i szefów gmin (wówczas wybieranych jeszcze przez radnych).
Przesuwanie wyborów wcale nie ma na celu uchronienie wyborców przez zamieszaniem. Chodzi o to, że często w różnych wyborach startują ci sami kandydaci partyjni. Wybory w zbliżonym terminie utrudniałyby więc kampanię partiom, które nie mogłyby wystawić tych samych ludzi np. na radnych i posłów.
(GEG)