Do niedawna wiślacy uważani byli za pechowców, a Cracovia wyrywała punkty w końcówkach. W ostatniej kolejce wszystko jednak się zmieniło – to przy Reymonta przybliżyli się do celu, a przy Kałuży trzymali za głowy z niedowierzaniem – pisze w felietonie dla KRKNews Jan Krol.
„Dopóki piłka w grze, wszystko jest możliwe” – mawiał legendarny trener Kazimierz Górski. I choć po latach niektóre z jednego cytatów brzmią jak truizmy, to jednak wciąż są aktualne.
Piłka w grze była w 90. minucie w piątek przy Kałuży i w sobotę przy Reymonta. Tyle tylko, że te ostatnie kopnięcia przyniosły zgoła odmienny efekt.
Gdyby mecz Cracovia – Zagłębie Lubin skończył się w 89. minucie, to dziś „Pasy” miałyby na koncie kolejna wygraną, a podium Ekstraklasy byłoby na wyciągnięcie jednego meczu. Na niekorzyść piłkarzy Dawida Kroczka, szczęście tym razem uśmiechnęło się do rywali, którzy trafili do siatki i spotkanie zakończyło się remisem. I tak zamiast planów sięgających nawet do włączenia się do walki o mistrzostwo Polski, kibice Cracovii od piątku zachodzą w głowę, czy ich drużyna w ogóle jest w stanie nawiązać walkę z czołówką Ekstraklasy, skoro u siebie traci punkty z zespołem, który gra o utrzymanie.
Gdyby z kolei mecz Wisła – ŁKS Łódź skończył się w 89. minucie, to przy Reymonta mogliby martwić się, czy czasem siła i magia trenera Mariusza Jopa nie jest na wyczerpaniu. Wisła nie grała świetnego meczu, przegrywała nawet 0:1, a remis sprawiał, że wypadała poza strefę barażową. Jedno z ostatnich kopnięć tym razem było jednak szczęśliwe dla „Białej Gwiazdy”. Gdy Łukasz Zwoliński skierował piłkę do siatki, stadion oszalał, Wisła umocniła się w strefie barażowej, a jej kibice zamiast myśleć o wypadnięciu z pierwszej szóstki, zerkają teraz na drugą pozycję w tabeli, która daje bezpośredni awans do Ekstraklasy.
Ale taki już los kibica – często to właśnie ta ostatnia minuta spotkania decyduje, jakie dla niego będą kolejne dni. I tak aż do następnego meczu…
Jan Krol