Był kiedyś mroczny przedmiot pożądania „Sokół maltański” i pogromca tatarskich hord „Mały Sokół”. A przy ul. Piłsudskiego w Krakowie stoi budynek Towarzystwa Gimnastycznego Sokół. To tam przed dziesięciu laty swój marsz do rządów w Polsce zaczynało Prawo i Sprawiedliwość. Dziś z tego samego miejsca prawica też rusza na wybory prezydenckie. Czy krakowski Sokół jest dla niej symbolem, czy to tylko zaklinanie rzeczywistości?
W senne popołudnie 11 listopada 2014 r. w historycznym budynku Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” Jarosław Kaczyński ogłosił, że kandydatem PiS na prezydenta Polski będzie Andrzej Duda. Większość obserwatorów pomyślała-wszystko jedno, przecież wybory i tak wygra Komorowski. Problem w tym, że tak samo pomyślał Komorowski i jego platformiana ekipa, która zdawała się przyjąć w kampanii, że wybory wygrają się same.
Tymczasem sztabowcy Prawa i Sprawiedliwości wzięli się do pracy z imponującym zacięciem, którego efektem było rosnące w sondażach poparcie dla młodego polityka, wcześniej pracującego w Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, radnego Miasta Krakowa, posła i eurodeputowanego. Słupki Komorowskiego spadały do tego stopnia, że w pierwszej turze dał się wyprzedzić pretendentowi, którego na dodatek poparła większość z 20% elektoratu trzeciego z kandydatów, Pawła Kukiza.
Ostatecznie w drugiej turze Duda pokonał Komorowskiego różnicą ok. pół miliona głosów, czym spełnił scenariusz, którego oczywiście nie chciała Platforma Obywatelska, ale-co najciekawsze- nie chciał go również Jarosław Kaczyński. Młody kandydat miał zdobyć część młodszego elektoratu i pomóc utrzymać status quo poparcia dla PiS, co z kolei miało stanowić bazę do próby przejęcia władzy w wyborach parlamentarnych pół roku później.
Dla Jarosława Kaczyńskiego czeladnik w Kancelarii jego brata nie był jego godnym następcą, ale nim został. Wydarzenie to otworzyło drogę do pasma politycznych zwycięstw tzw. zjednoczonej prawicy. Od tamtego momentu polityczne kampanie Prawa i Sprawiedliwości, niczym magiczny talizman, czy dobra wróżba, zaczynały się często w hali krakowskiego Sokoła.
Po dziesięciu latach od tamtych wydarzeń są tacy, którzy szukają analogii między tym i tamtym listopadem, między tym i tamtym PiS-em oraz między Andrzejem Dudą i obywatelskim ponoć kandydatem Karolem Nawrockim. Krakowski Sokół znów miał być bodźcem do zwycięskiej kampanii, ale czy możliwe jest powtórzenie sukcesu sprzed 10 lat?
W listopadzie 2014 r. PiS niosło niezadowolenie z mało spektakularnej końcówki rządów PO, koncentrujących się na symbolicznej „ciepłej wodzie w kranach”. Dziś, po ośmiu latach władzy, jest to już formacja zużyta, wymagająca liftingu, który ma zapewnić kandydat spoza partyjnego jądra. W tym sensie Nawrocki jest wyborem ciekawym, ale PiS nie jest w tej chwili na fali wznoszącej, ale opadającej, wciąż niepogodzone z zeszłoroczną utratą władzy, a przede wszystkim bez pomysłu na jej odzyskanie.
Andrzej Duda miał bogate jak na młodego polityka doświadczenie w samorządzie, polityce krajowej i europejskiej. Tego Karolowi Nawrockiemu brak. Duda był też nieporównanie bardziej rozpoznawalny od obecnego kandydata PiS. No i przede wszystkim Duda był z PiS. Tymczasem w oficjalnych komunikatach Prawo i Sprawiedliwość podkreśla obywatelski charakter i bezpartyjność kandydata, któremu udziela poparcia. Jest to zabieg niewątpliwie nastawiony na pozyskanie nowych wyborców. Załóżmy jednak, że Nawrockiemu udaje się wygrać wybory. Jakie politycy PiS mają wówczas gwarancje pracy w Kancelarii Prezydenta i na stanowiskach zależnych od jego woli? Niewielkie, a przez to może braknąć motywacji do walki o zwycięstwo.
Wielkim sprzymierzeńcem Karola Nawrockiego jest Platforma Obywatelska, która do swojej kampanii (wartej osobnego felietonu) zabiera się tak niemrawo, jakby pewna zwycięstwa, że niemal wchodzi we własne buty sprzed dziesięciu lat. Na korzyść kandydata działa także zdyscyplinowanie pisowskiego elektoratu, który z wolą prezesa dyskutować nie zwykł, zwykł za to ją skrupulatnie wypełniać. Prowadzi to do dobrych wyników kandydatów ugrupowania w rozmaitych wyborach.
Wystarczy spojrzeć na tegoroczną batalię o fotel prezydenta Krakowa. PiS szukało długo i bez przekonania. Dosłownie na ostatniej prostej wskazało na olkuszanina Łukasza Kmitę i w elektoracie wielkiego miasta, który zazwyczaj PiS-owi nie jest chętny, zdobyło poparcie na poziomie prawie 20%. Dziś do wyborów pozostało więcej czasu, poszukiwania poprzedziły z pewnością liczne, wnikliwe analizy, no i przede wszystkim nie ma na dziś pretendenta, który jako ten trzeci mógłby się wedrzeć do drugiej tury.
Niewiadomych jest jednak wciąż ogromnie dużo. Do tego stopnia, że nawet wśród środowiska PiS słychać głosy, że przykład Małgorzaty Kidawy-Błońskiej sprzed pięciu lat pokazuje, że kandydata jeszcze można zmienić, gdy na przykład będzie sobie kiepsko radził w sondażach. Na taki ruch czas będzie mniej więcej do lutego, a to daleko. Kampania Karola Nawrockiego wystartowała, ale talizman prawicy-hala krakowskiego Sokoła wcale nie ma zaklinać rzeczywistości najbliższych wyborów, chyba że wśród najtwardszego elektoratu.
24 listopada w Sokole miało nastąpić nowe otwarcie przed tym co najistotniejsze, czyli wyborami parlamentarnymi 2027. Jarosław Kaczyński zdaje się nie wybierać przed nimi na żadną emeryturę, ale odmłodzenie partii i odświeżenie jej wizerunku jest mu potrzebne. Kampania prezydencka to tylko element tej gry, ograny jak zawsze na prawicy symbolami, a nasz Sokół jest tylko jednym z nich. Konsolidacja na prawicy już więc się zaczęła. Pytanie tylko, czy do 2027 r. będzie postępować szybciej niż dezintegracja obecnej koalicji. Ale to już temat na inną opowieść.
Jakub Olech, politolog, wykładowca akademicki, krakowianin z importu, obserwator (bliższy) i uczestnik (dalszy) życia miasta i regionu