Budżetowa opowieść z mchu i paproci. (Nie) Polityczny Kraków

Nowy Rok bieży! W zasadzie to dopiero ma przybieżeć, a jak nowy rok, to i nowe wydatki, a jak nowe wydatki to nowy budżet. W środę odbyło się pierwsze czytanie budżetu Krakowa na 2025 r. Co z niego wynika?

Przed prezydentem Aleksandrem Miszalskim kolejny ważny test. Po raz pierwszy będzie jako prezydent przedstawiał budżet miasta. I będzie to budżet autorski i to przekraczający 10 miliardów złotych. Jednak sytuacji miasta nie ma Miszalski autorskiej, ale zostawioną po poprzedniku. Pytanie tylko co z tą sytuacją zrobi, bo kolorowo nie jest.

W nowym budżecie zwraca uwagę parę rzeczy. Pastwienie się nad wydatkami na administrację, która zawsze budzi duże emocje, nie ma sensu, bo po pierwsze wielu zrobi to za nas, po drugie w przyszłorocznym budżecie Krakowa to niecałe 700 mln, a po trzecie i najważniejsze, ktoś tę robotę musi wykonać. Największym wydatkiem Krakowa w 2025 r. będzie oczywiście oświata, która ma pochłonąć ponad 3,2 mld. Żadna w tym wina władz Krakowa, a przyjętej w Polsce konstrukcji utrzymywania placówek oświatowych, gdzie przekazywane przez państwo obowiązki samorządów rosną, a pieniądze, które mają iść na ich wykonanie, wcale już nie tak szybko.

Złą informacją jest ta, że inwestycje mają stanowić ledwie 10% budżetu, a w kończącym się roku było to aż 19%. Oczywiście mamy również długi, których obsługa w przyszłym roku będzie kosztować podatników 435 mln zł. I teraz wiadomość najmniej przyjemna-żeby pospinać wszystkie wydatki miasto będzie musiało zapożyczyć się oraz wydać obligacje, ponieważ planowany deficyt budżetowy wyniesie prawie 730 mln zł i będzie wyższy od zaplanowanego w tegorocznej uchwale budżetowej o prawie 200 mln zł.

Jeżeli rozbić tę kwotę na pojedynczych mieszkańców miasta wychodzi, że każdy z nas ma dług rzędu ok. 9,3 tys., a to najwięcej wśród polskich miast. To chyba największy powód do niepokoju, ponieważ Kraków zadłuża się coraz bardziej, co rodzi uzasadnione pytanie czy wszystkie usługi publiczne, których dostarcza nam miasto, będą dostarczane nadal.

Optymiści twierdzą, że i tak nie jest źle przypominając, że w uchwale budżetowej na 2023 rok widniał deficyt w kwocie ponad 1 mld zł, a do tej granicy sporo nam brakuje. Pesymiści natomiast zaczynają wskazywać gdzie szukać oszczędności. Jednym z najczęściej podawanych obszarów jest w tej dyskusji transport publiczny. Miasto ma wydać na ten cel ponad 920 mln zł, co jest kwotą za małą.

Przed nami jeszcze trzy tygodnie grudnia, a tegoroczne koszty funkcjonowania transportu publicznego w Krakowie już przekroczyły 1 mld zł, więc przyjmowanie, że w przyszłym roku będzie taniej, jest triumfem nadziei nad zdrowym rozsądkiem. Tym bardziej, że w wieloletniej prognozie finansowej mówi się o wydatkach na ten cel rzędu 1,2 mld zł. Lekko licząc, brakuje więc ok 300 mln zł, na co zresztą podczas obrad Komisji Infrastruktury RMK zwracał uwagę radny Michał Starobrat, pytający władze miasta o pomysły na załatanie tej dziury.

I tu, tradycyjnie, odpowiedź jest niejasna, no bo co brzmi lepiej w uszach wyborców- to że budujemy metro (które nie wiadomo którędy pojedzie, za co się je zbuduje, a przede wszystkim, czy w ogóle będzie metrem), czy to, że w przyszłym roku nasz tramwaj, czy autobus do pracy pojedzie dwa razy rzadziej, albo w ogóle nie pojedzie?

W najlepsze trwa więc w magistracie budowanie wizji astronomicznie odległej przyszłości i pewne deficyty w wizjach najbliższych miesięcy. Tymczasem samorząd Krakowa to nie monarchia brytyjska, w której król panuje, ale nie rządzi. Prezydent Krakowa może i jedno i drugie, pewne rozwiązania może więc zaproponować. Dlatego zamiast medialnych podchodów pora chyba obwieścić to, co krakowianie czują już w relatywnie czystym jak na tę porę roku powietrzu, a za chwilę poczują w portfelach.

Szczęśliwie, w wyartykułowaniu tej prostej prawdy pomógł władzom miasta opozycyjny radny, Michał Ciechowski, który zaapelował o podniesienie ceny biletu miesięcznego na wszystkie linie o 10 zł i przedłużenie strefy płatnego parkowania także na niedziele. Wskazał więc potencjalne źródła załatania dziury. Jak na piastuna obieralnego urzędu odważne, a na dodatek uczciwe postawienie sprawy.

Radnemu oczywiście dużo łatwiej je przedstawić, bo po pierwsze jest radnym opozycyjnym, a po drugie, ustawy samorządowe w Polsce są napisane tak, że żaden radny ani nie panuje, ani nie rządzi, choć nie wszyscy z nich przyjmują to do wiadomości. Zarówno Starobrat i Ciechowski zdają się to jednak wiedzieć i na dodatek czytają dokumenty, które dostają jako radni, a to dopiero wyjątek!

Skoro więc wśród miejskich rajców znaleźli się tacy, którzy mówią głośno o tym, co wielu czuje od dawna, może warto iść za ciosem. W końcu budżet drugiego z największych miast w Polsce jest poważnym dokumentem, a nie opowieścią z mchu i paproci, a w każdym razie taki być powinien.

Jakub Olech, politolog, wykładowca akademicki, krakowianin z importu, obserwator (bliższy) i uczestnik (dalszy) życia miasta i regionu

Najnowsze

Co w Krakowie