Redakcja KRKNews.pl postanowiła wziąć udział w najbardziej sfeminizowanym biegu w Polsce. Mowa o Medicover Sport 2. Krakowskim Biegu Kobiet. Ponieważ regulamin nie pozwalał na udział męskiej części zespołu, wybór padł na mnie. Tym sposobem stałam się reprezentantką redakcji, gotową zmierzyć się z pięcioma kilometrami i sprawdzić na własnej skórze, czy dam rade.
Dzień przed biegiem – pakiet startowy i pierwsze nerwy
Niby zapisałam się dobrowolnie. Niby miał to być bieg dla zabawy, ale im bliżej startu, tym bardziej czuję w żołądku znajome ściskanie. No nic – jedziemy odebrać pakiet startowy.
Wchodzę do biura zawodów, a tam… masa dziewczyn! Uśmiechnięte, wyluzowane, większość już chyba „na sportowo”, jakby gotowe, żeby pobiec tu i teraz. Ja? Ja mam wrażenie, że zaraz ktoś mnie zapyta: „A pani to po co przyszła?”
Odbieram numer, koszulkę, chip do pomiaru czasu. Mam w rękach prawdziwy numer startowy. O matko, to się naprawdę dzieje. O tym co dostałam w ramach pakietu możecie przeczytać we wcześniejszym artkule. Zdradzę, że było było bogato, ale też zaskoczyła mnie jedna rzecz:
Odebraliśmy pakiet startowy 2. Krakowskiego Biegu Kobiet: sportowe gadżety, kosmetyki i… makaron
W drodze powrotnej patrzę na koszulkę i numer. „No to nie ma odwrotu” – myślę. W domu układam wszystko na krześle jak uczennica przed pierwszym dniem szkoły. O dziwo, nawet moje buty do biegania wydają się patrzeć na mnie z lekką dezaprobatą – wiecie, jak to buty używane sporadycznie, bardziej do spacerów niż do sportu.
Dzień biegu – Jubilat i różowa fala
Jestem na miejscu. Już z daleka widzę różową falę – wszędzie zawodniczki w koszulkach biegu. No dobra, przynajmniej nie będę jedyna w tym różowym, co trochę podnosi mnie na duchu. Zaczynam czuć atmosferę – jest radośnie, lekko, trochę nerwowo, ale pozytywnie.
Na miejscu trwa rozgrzewka. Na scenie trenerka z mikrofonem energicznie prowadzi ćwiczenia, a przed nią setki dziewczyn skaczą, wymachują rękami, robią przysiady w rytm muzyki. To wygląda niesamowicie – tyle energii w jednym miejscu.
Ja? Ja udaję, że się rozciągam. „Nie chcę się zmęczyć przed startem” – tłumaczę sobie. Ale prawda jest taka, że sama myśl o skakaniu do rytmu powoduje, że serce wali mi jak młotem.
Męska część mojej ekipy patrzy na mnie z troską. „Nie zaczynaj za mocno” – mówi mój mąż. Oczywiście, że wiem, że nie powinnam. Ale skąd on to wie? „Czytałem wczoraj w internecie” – wyjaśnia dumnie. No tak, dobrze wiedzieć, że mam tak doświadczonego trenera. Ustawiam się na końcu stawki, bo wiem, że zaraz połowa Krakowa mnie wyprzedzi. Niech mają fory.
Start. – Kilometr 1
Strzał i ruszamy. No dobra, może „ruszamy” to za duże słowo, bo zanim docieram do linii startu, mija dobrych kilkadziesiąt sekund. Wreszcie – biegnę.
Już na starcie jest miłe zaskoczenie – można było przybić piątkę z Wicedyrektor Zarządu Infrastruktury Sportowej Katarzyna Stępniewska-Walaszczyk. To fajne, bo widać, że oficjele też są zaangażowani, że czują tę atmosferę razem z nami. Ja niestety biegnę z drugiej strony. Nie sięgam. Za to w tłumie miga mi przez chwile wiceprezydent(ka) Krakowa Maria Klaman. Ubrana na sportowo bierze udział w biegu.
A jeszcze ta muzyka. W głośnikach leci energetyczny kawałek, coś w rytmie, który aż sam pcha do przodu. Od razu człowiekowi lepiej się biegnie.
Powoli docieram do skrzyżowania pod Jubilatem, w okolicach mostu Dębnickiego. Tam ruchem kierują policjanci. Widać, że mają wszystko pod kontrolą, choć obok ustawił się mały korek samochodów, które musiały zatrzymać się przez bieg. Niektóre dziewczyny machają do kierowców – niektórzy nawet odmachują.
Kilometr 2 – Rekord życiowy.
O matko, to już drugi kilometr?! To znaczy, że właśnie przebiegłam więcej niż kiedykolwiek w życiu – i to bez zatrzymywania się. Wow! Tylko że teraz zaczynam to czuć. Biegnę, ale mam wrażenie, że wyprzedziło mnie już pół Krakowa.
Kilometr 3 – Tragedia bulwarowa
O nie. Jest źle. Tak bardzo chciałam, ale trzeci kilometr mnie pokonał. Zaczynam iść. Tak, PRZED TYLU LUDŹMI. Na nieszczęście to właśnie tutaj – w samym sercu bulwarów, gdzie kibiców jest najwięcej, a trenerzy pokrzykują do swoich podopiecznych. „Nie poddawaj się!” – słyszę zza pleców. Zawstydzona, przechodzę w trucht. Mój mąż stoi gdzieś na trasie i klaszcze. Powoli zbliżam się do Mostu Grunwaldzkiego – tego samego, który niebawem przejdzie remont. Jeśli chcecie wiedzieć, jak to wpłynie na ruch w mieście, zajrzyjcie na KRKnews.pl. Mała podpowiedź: bieganie może okazać się lepszym środkiem transportu niż samochód.
Kilometr 4 – Wawel i rozmowy z innymi biegaczkami
Wokół mnie zebrała się grupka kobiet – takich jak ja, nie za szybkie, nie za wolne, solidne „truchtaczki”.
Zaczynamy rozmawiać o idei biegu tylko dla kobiet. Pytam o kontrowersje, które poruszaliśmy na KRKnews.pl. Poruszaliśmy temat wykluczenia mężczyzn. Zastanawialiśmy się również, czy bieg powinien otworzyć się na osoby niebinarne.
– „Czytałam artykuł o tym, że niektórzy uważają ten bieg za dyskryminację mężczyzn. Śmieszne. Przecież większość biegów jest mieszana, a raz w roku możemy mieć swój dzień.”
– „Dokładnie! To nie tak, że ktoś tu kogoś wyklucza. Widać zresztą, że panowie są – kibicują, pomagają w organizacji. Chyba im to nie przeszkadza.”
Rozmowa schodzi też na temat osób niebinarnych.
– „A co do tematu kategorii niebinarnych? Myślicie, że biegi jak ten powinny się na to otworzyć?” – pytam.
– „To trudna sprawa. Nie mam nic przeciwko, ale myślę, że kluczowa jest intencja biegu. Tutaj chodzi o kobiety, o nasze poczucie wspólnoty.”
– „Są biegi mieszane, może tam jest lepsze miejsce na wprowadzenie dodatkowych kategorii. Ale jeśli kiedyś to się zmieni, świat się nie zawali.”
Jedna z kobiet zwraca uwagę na medialne kontrowersje: „Śmieszne, że ludzie oburzają się na bieg dla kobiet, a nie mają problemu z biegami charytatywnymi, w których nie każdy może startować. Nie wszystko musi być dla wszystkich”.
Kilometr 5 – Meta.
Skręcamy w Powiśle, jeszcze tylko ostatnie metry… I wtedy ją widzę. Mroczny przedmiot pożądania. Meta
Na ostatnich metrach po obu stronach kibice. To chyba znak, że jeszcze ktoś jest za nami. Oglądam się – kilkanaście kobiet radośnie truchta sobie do mety, niektóre w grupkach, żywo o czymś dyskutując.
W końcu i ja mijam metę. Ktoś wręcza mi medal. To się dzieje naprawdę!
Po chwili dołącza do mnie moja ekipa, chyba jeszcze bardziej szczęśliwa niż ja. Sprawdzają mój czas – nie jest taki zły!
Szczerze? Nieważne, bo… ja to zrobiłam!
Patrycja Bliska