Cieszę się,że wyborcza gorączka już za nami, choć druga tura bardziej mnie bawiła niż ekscytowała – pisze Marta, która wyjechała z Krakowa do Hiszpanii i specjalnie dla KRKnews.pl porównuje życie w obu miejscach.
W roli rozweselającej wystąpiła Małgorzata Wassermann. Zadziała jak eliksir na humor czy stańczyk w dawnych czasach. Zresztą to może nawet nie ona, ale sztab ludzi, którzy za nią stał.
Już kiedyś mogliście przeczytać, co myślę i wiem o hiszpańskiej polityce
Muszę jednak przyznać, że Kraków też umie się zabawić kosztem wyborców. I nie atakujcie mnie jako zacietrzewionej przeciwniczki PiS (bo nią nie jestem), tylko poparzcie na sprawę z boku.
Od początku kampanii wszyscy mówią pani Wassermann, że nie zna Krakowa, że woli Warszawę, i że w ogóle nie chce być prezydentem Krakowa. Pani Wassermann zaprzecza, po czym w najważniejszym momencie kilkutygodniowej kampanii jedzie do… stolicy. No jaja! Jak można to traktować poważnie? Podczas gdy w telewizji widać wielkie sztaby wyborcze na specjalnie przygotowanych wieczorach, główna kandydatka na prezydenturę drugiego największego miasta Polski siedzi 300 km dalej. Rzeczywiście, za Kraków dałaby się pokroić.
Choć z drugiej strony ci hiszpańscy politycy cały czas grają. Przyklejają sobie uśmiech do twarzy, opowiadają niestworzone historie, obiecują nawet opady śniegu na południu kraju. A u nas? Prosto z mostu – mam to gdzieś, jadę do Warszawy.
Żal mi jednak wyborców Wassermann, podobnie jak żal Hiszpanów. Mają wielkie nadzieje, chcą jakiś zmian, a na końcu ktoś ich i tak robi w konia. Nawet wolę nie myśleć, jak poczuli się ludzie, którzy pomagali Wassermann w kampanii, rozklejali plakaty i skłócili się z rodziną, dając sobie głowę uciąć za kandydatkę PiS.
Tyle że, gdy krakowianie powiedzieli „sprawdzam”, kandydatka było 300 km dalej i ciałem, i myślami. A jej zwolennicy? Mogli co najwyżej z żalu się upić, choć oczywiście nie na wieczorze wyborczym… Naprawdę, luzu pani Wassermann pozazdrościłaby większość Hiszpanów.
Marta
zdjęcie tytułowe / fot. Foter
“A gdyby tak…” to cotygodniowy cykl, w którym autorka opisuje, a także radzi i zachęca, by rzucić to wszystko i pojechać w Bieszczady (albo do Hiszpanii).
Dość tego! W taki sposób dresiarz, urzędnik i starsza pani terroryzują krakowskie osiedla