– Halo, gdzie ja jestem? Czy to był sen, który właśnie prysł? A może to piękno zwabiło mnie, by teraz pokazać prawdziwe oblicze? – pisze Marta, która wyjechała z Krakowa do Hiszpanii i specjalnie dla KRKnews porównuje życie w obu miejscach.
Po tym wydarzeniu jeden znajomy nazwał mnie „średnio rozgarniętą blondynką”, ale chwilę później… przyznał mi rację. Bo to, co kiedyś wydawało się normą, dziś jest tylko wspomnieniem starych czasów.
A mianowicie – wchodzę do jednego z urzędów w Krakowie. Na froncie sympatyczna pani recepcjonistka i uśmiechnięty ochroniarz. Wokół wielkie szyby i gustownie urządzone wnętrza. Gdzieś z boku cichutko pracuje klimatyzacja utrzymującą stałą temperaturę, a nieopodal niepostrzeżenie przemyka pani z profesjonalnym sprzętem do mycia podłóg.
W pewnym momencie weszłam do toalety. Tutaj to samo – podłogi jak z marmuru, przyjemny zapach, czystość jaką wielu z nas chciałoby mieć w domach. Wchodzę i za moment zaczyna się niepokój, bo pomieszczenie wypełnione jest ciemnością. Halo, gdzie ja jestem? Czy to był sen, który właśnie prysł? A może to piękno zwabiło mnie, by teraz pokazać prawdziwe oblicze?
Podskakuje, macham rękami i nic – światła jak nie było, tak nie ma. Może to nie był atak paniki, ale zawładnęło mną dziwne zaniepokojenie. Po momencie przeszło i wróciło trzeźwe myślenie. Mimo to chwilę zajęło mi, nim wpadła na banalny pomysł – a może tu światło włącza się na zewnątrz, a nie automatycznie?!
„Głupia! Dziwi się, że musi klepnąć włącznik, by zrobiło się jasno” – pomyślicie. W sumie też tak trochę o sobie myślę, ale postawcie się w mojej sytuacji – Kraków tak mocno się rozwinął, że nowoczesność stała się dla nas sprawą codzienną. Wiem, że w Rynku kamienice „żyją” według starych zasad (o kamienicach w Hiszpanii nie wspominając), ale ta panosząca się wokół nowoczesność rozpieściła nas tak bardzo, że czasem trudno znaleźć z nią wspólny język.
Nie zastanawiacie się czasem, jak w tej akurat galerii włącza się wodę w kranie? Czy jest jakieś tajny przycisk? A może dłonie należy podłożyć pod wylewkę? A może w inne miejsce? Albo stacje benzynowe i komunikat: „Proszę samemu zrobić sobie kawę”. Nie musicie chwilę podumać, zanim czarny napój zacznie lać się do kubka (a czasem nawet biały, mimo że chcieliście czarny)?
Albo myjnie automatyczne, pralnie ubrań, dystrybutory napojów, maszyny do przedłużania kart miejskich lub karnetów na siłownię, automatyczne kasy w marketach itd., itp. Wszędzie panuje taka automatyzacja i nowoczesność, że gdy na moment jej zabraknie, to zaczynamy zastanawiać się, czy aby wszystko w porządku.
Tak jak ja w tej toalecie…
Marta
“A gdyby tak…” to cotygodniowy cykl, w którym autorka opisuje, a także radzi i zachęca, by rzucić to wszystko i pojechać w Bieszczady (albo do Hiszpanii).