– Długo go szukałam, aż w końcu jest! Schowany w zakątku, ale jest! Znak, że w krakowskim kościele w końcu coś się zmienia – pisze Marta, która wyjechała z Krakowa do Hiszpanii i specjalnie dla KRKnews porównuje życie w obu miejscach.
W Hiszpanii sakroturystyki nie uprawiam. Mam kilka kościołów, w których bywam, ale kiedyś przypadkowo trafiłam do jednego w Sewilli. Skromny, nie za bogaty, ale wyróżniał się jedną rzeczą.
Dzieciaki wniebowzięte
Pierwsze ławki oczywiście zarezerwowane dla osób starszych, dalej ludzie w średnim wieku. Młodzieży niewiele, bo w Hiszpanii nie do końca mają po drodze z kościołem. Na końcu byli jednak najmłodsi – roczne, dwuletnie, a nawet ośmioletnie dzieciaki.
Czemu tam? Bo właśnie w tym miejscu znajdował się kącik dla dzieci! Tak, oczy Was nie mylą – w kościele znalazło się miejsce na bawialnię! Co prawda nie było to nic wielkiego – jakieś samochodziki, pluszaki, parę klocków. Wystarczało jednak, by dzieci z uśmiechem wchodziły do kościoła, a ich rodzice mogli posłuchać, co ksiądz ma do powiedzenia.
Brawo!
Długo szukałam takiego miejsca w Krakowie. I – przyznam szczerze – szukałam bez większej nadziei. W końcu polski kościół jest konserwatywny, więc już widzę wzrok starszych pań, które gromią wzrokiem uśmiechające się w świątyni dzieci…
A jednak! Znalazłam taki kościół przy ul. Rakowickiej. Co więcej – na drzwiach wejściowych znajdowała się nawet informacja, gdzie taka bawialnia się znajduje. Zlokalizowano ją mądrze, bo w bocznej kaplicy, gdzie dzieci nikomu nie przeszkadzają. Mają tam dwie skrzynki z zabawkami i tam rozwiązują problemy swojego świata. Rodzice stoją obok, ale cokolwiek z tej mszy wiedzą.
Nie muszą gonić za dzieciakami, wychodzić na zewnątrz, czy organizować zabaw. Dzieci swoje, rodzice swoje i wszyscy są zadowoleni.
I pewnie najważniejsza rzecz – dzieci do tego kościoła nie idą z przymusu, ale z przyjemnością. No bo umówmy się – co atrakcyjnego jest dla trzylatka w tradycyjnej mszy świętej? A tak, dzięki tej bawialni, na słowo „kościół” od najmłodszych lat nie reaguje płaczem.
Brawo dla odważnych duchownych!
Marta
“A gdyby tak…” to cotygodniowy cykl, w którym autorka opisuje, a także radzi i zachęca, by rzucić to wszystko i pojechać w Bieszczady (albo do Hiszpanii).
Tłusty Czwartek? Czegoś takiego jeszcze na pewno nie próbowaliście