– Czy to naprawdę źle, że oceniający projekt urzędnicy skupili się jedynie na kwestiach formalnych? Czy naprawdę chcemy, żeby ktoś decydował o przyjęciu bądź odrzuceniu projektu ze względu na swoja subiektywną ocenę? Projekty nie muszą się nam podobać, urzędnicy nie powinni takim kryterium się kierować i nie kierowali się. To na mieszkańcach spoczywa obowiązek odpowiedzenia sobie na pytanie: czy nam to jest potrzebne? – pisze Krzysztof Klimczak* dla KRKnews.
„Dobrze się stało, że źle się stało”, miał podobno w jednym z wywiadów powiedzieć Lech Wałęsa poproszony o komentarz do bieżącej sytuacji politycznej. Jest to jeden z mniej znanych wałęsizmów, ale idealnie pasujący do zamieszania, jakie towarzyszy tegorocznej edycji Budżetu Obywatelskiego w Krakowie. Powodem medialnej zawieruchy i społecznego oburzenia stał się zwycięski projekt o niewiele mówiącej nazwie „Skrzydła Krakowa”.
W mediach pojawiły się, niezweryfikowane dotąd, informacje o przywłaszczaniu sobie przez projektodawców personaliów krakowian, o płaceniu za zbieranie podpisów, wreszcie zaczęto kwestionować samą zasadność projektu, który poza bezpłatnymi szkoleniami szybowcowymi dla 30 osób i darmowymi lotami widokowymi dla dalszych 200 zakłada „zakup dwumiejscowego szybowca oraz dwóch szybowców jednomiejscowych umożliwiających bezpieczne i terminowe przeprowadzenie wyżej wymienionych szkoleń oraz lotów widokowych”, za bagatela 1 375 tys. złotych.
Powód do radości
Jak zwykle w takiej sytuacji pojawiły się głosy o bezsensowności BO, o potrzebie jego modyfikacji, ograniczenia do projektów dzielnicowych. Standardowo zaczęło się również polowanie na czarownice i poszukiwanie winnych tej sytuacji urzędników, w stosunku do których należy wyciągnąć konsekwencje.
Nad sprawą pochyliła się Rada BO, która pomimo burzliwej dyskusji nie dopatrzyła się nieprawidłowości i dopuściła projekt do realizacji, dolewając tym samym oliwy do ognia „powszechnego” niezadowolenia. Do pełni barw w palecie obowiązujących w takich sytuacjach w Polsce haseł i sloganów brakowało jedynie stwierdzenia, że to na pewno jakiś bliżej nieokreślony układ próbujący przekręcić majątek publiczny, czyli nas wszystkich. Na całe szczęście krakowska powściągliwość wygrała i dyskusja toczy się w granicach, mniej lub bardziej, zdrowego rozsądku. I to jest powód do radości.
Sztuczne barykady
W końcu BO wywołuje jakieś emocje, zmusza nas do zastanowienia, do wyrobienia sobie zdania, do części mieszkańców poza oburzeniem dotarła informacja, że BO jest, że można coś zaproponować, że można zawalczyć o realizację swoich pomysłów. Wreszcie można się spodziewać, że napiętnowanie zbiórki podpisów w zamian za pieniądze i skala krytyki, jaka za to spadła na projektodawców spowodują, że w przyszłości ten czy inny cwaniaczek dwa razy się zastanowi nim wpadnie na taki pomysł.
Skrzydła Krakowa naprawdę są dobrą lekcją na przyszłość, warto z niej skorzystać. BO jest procesem nauki dla nas wszystkich, tych którzy go pilotują w urzędzie, organizacji pozarządowych, które w nim uczestniczą, wreszcie mieszkańców, którzy przygotowują wnioski i tych, którzy na projekty głosują. Nie jest to zadanie jak każde inne, wymaga od nas cierpliwości i troski, przecież celem BO nie jest jedynie realizacja tych projektów, a wciągnięcie do działania mieszkańców. Ważne, byśmy w tym procesie nie stworzyli między sobą sztucznej barykady, tym wszystkim, którzy doszukują się „winy” urzędników za dopuszczenie do głosowania „tak kuriozalnego” projektu polecam chwilę zastanowienia.
Projekty nie muszą się podobać
Czy to naprawdę źle, że oceniający projekt urzędnicy skupili się jedynie na kwestiach formalnych? Czy naprawdę chcemy, żeby ktoś decydował o przyjęciu bądź odrzuceniu projektu ze względu na swoja subiektywną ocenę? Projekty nie muszą się nam podobać, urzędnicy nie powinni takim kryterium się kierować i nie kierowali się. To na mieszkańcach spoczywa obowiązek odpowiedzenia sobie na pytanie: czy nam to jest potrzebne? Podobnie rzecz ma się z Radą BO, całe szczęście, że nie odnosiła się ona do merytoryki projektu.
A zarzuty? Cóż, zarzuty trzeba potwierdzić, bez udowodnienia, że ktoś celowo oddawał głosy za krakowian to nadal tylko zarzuty, które równie dobrze może rozsiewać konkurencja licząc na to że w przypadku odrzucenia „Skrzydeł” ich własny projekt „załapie się” do realizacji. Inną rzeczą jest to, że teraz trzeba wyważyć i pogodzić zgodność z procedurami z oczekiwaniami oburzonych.
Zdecyduje prezydent
Trzeba odpowiedzieć na wiele pytań. Czy zasadnym jest wydawanie pieniędzy publicznych na projekt, w którym 86% środków wydawanych jest na środki trwałe (szybowce)? Na co w tym projekcie dwa jednoosobowe szybowce, skoro skierowany jest on do osób nie posiadających licencji pilota szybowcowego?
W tym tygodniu nad tym wszystkim pochyli się prezydent Krakowa, do którego należy podjęcie ostatecznej decyzji. Bez względu na to jaka by ona nie była, cała sytuacja będzie nauką nie tylko dla niego, ale dla nas wszystkich. A na tym przecież polega BO.
Krzysztof Klimczak
fot. (u góry strony): Aleksander Markin via Source
* w latach 2011-2013 zastępca dyrektora Wydziału Spraw Społecznych UMK, odpowiedzialny za współpracę Krakowa z organizacjami pozarządowymi.