„50 twarzy porażki”, czyli o tym, jak nie sprzedawać seksu

Nad erotykami Mickiewicza wisi wydanie Playboya z Dodą, a obok azjatyckich okazów mamy gadżety BDSM. Jest to jeden wielki nic nie mówiący chaos. Seks się dobrze sprzedaje, jednak trzeba to zrobić ze smakiem – pisze nasza dziennikarka Justyna Słowikowska, która obejrzała kontrowersyjną wystawę „50 twarzy seksu”.

Każdy zna ten moment, kiedy nadchodzą Walentynki i nie wie się gdzie zabrać swoją drugą połówkę lub jak spędzić samotny wieczór. W tym roku pojawiła się ciekawa propozycja – otwarcie wystawy „50 twarzy seksu”, która miała edukować, bawić i szokować. Jedyne, co z niej pamiętam, to zażenowanie.

W Walentynki, w samo południe, otwarto wystawę Muzeum Sztuki „50 twarzy seksu” (w kamienicy Kromerowskiej, Rynek Główny 23). Ekspozycja została zainspirowana znaną serią książek i filmów „50 twarzy Greya”. Przedstawia przegląd sztuki miłosnej oraz erotyki od czasów starożytnych Egipcjan, Greków czy Chińczyków. Wystawa uwzględnia również najnowsze osiągnięcia techniki, jakimi są wszelkiego rodzaju gadżety erotyczne.

Zbiory na wystawę były kolekcjonowane latami i faktycznie można było zobaczyć ich dość pokaźną liczbę. Niestety, ale żaden z eksponatów nie został podpisany, ani tym bardziej szczegółowo opisany. Brakuje informacji o ich nazwie, wieku, pochodzeniu oraz ich funkcji. Dodatkowo można było odczuć niedosyt w postaci nieobecności informacji o charakterystyce danej epoki. Wychodząc z ekspozycji nadal nie wiem, czym różni się erotyka Azteków i Chińczyków. Galeria prezentuje zbiór anonimowych eksponatów, w artystycznym(?) nieładzie.

Nad erotykami Mickiewicza wisi wydanie Playboya z Dodą, a obok azjatyckich okazów mamy gadżety BDSM. Jest to jeden wielki nic nie mówiący chaos. W opisie galerii możemy znaleźć informację, że kamienica Kromerowska ma niesamowitą historię pełną miłosnych uniesień. 500-letni budynek skrywa sekrety znanych osobistości, takich jak Matejko czy Wyspiański. Na wystawie niestety nie było o tym mowy.

Twórcy ekspozycji zupełnie się nie przygotowali do prezentacji swoich zbiorów. Na facebookowym wydarzeniu pojawiły się wpisy wyżej opisane kwestie, jednak inicjatorzy nic na to nie odpowiedzieli.

Seks się dobrze sprzedaje, jednak trzeba to zrobić ze smakiem. Niestety autorzy galerii tego nie potrafili. Pomieszanie dzieł artystycznych z wulgarnymi akcesoriami wyglądało po prostu niesmacznie. Nie wiem czy Tuwim, Tetmajer czy Stuff chcieliby, by ich erotyki leżały na półce obok erotycznej lalki rozkraczonej i przykutej do łóżka. Kicz, w towarzystwie delikatnych rzeźb przedstawiających całujących się kochanków, wygląda źle, bo odejmuje to wartość artystyczną i wprowadza absurd. Brakowało podziału na sale ze sztuką i gadżetami, bo obecna ekspozycja jest chaotyczna, a czasami nawet i komiczna.

W ostatniej sali zostały przygotowane akcesoria erotyczne służące do robienia zdjęć. Odważni mogli pozować w kajdankach lub na czymś w rodzaju bujanego konika przedstawiającego zniewoloną dziewczynę. Było to jedyne miejsce wystawy, gdzie wszystko było spójne i nie potrzebne były dodatkowe opisy. Zabawa w niewolnice przykutą do rajskiego drzewa z wężem kuszącym na pokuszenie mogła zrekompensować stracony czas i cenę biletów. 

Celem wystawy była edukacja oraz zabawa, a także pokazanie, że erotyka nie musi budzić niezdrowych emocji. Niestety, jedyne co można było odczuwać to zawiedzenie i zażenowanie. Ekspozycja nie pogłębiła ani wiedzy ani nie bawiła. Była obejrzeniem „jakichś” przedmiotów, które można było zobaczyć w niecałe 5 minut. Na dodatek cena za bilet (20 zł) jest po prostu nieadekwatna. Za mniejsze pieniądze lub za darmo można zobaczyć ciekawsze miejsca, więcej z nich wynieść oraz lepiej się bawić. Walentynki można było spędzić w lepszy sposób.

Justyna Słowikowska

Zdjęcia z wystawy: autorka tekstu

Zdjęcie tytułowe: Pixabay

Zobacz także:

Na rynek wraca telefon, którym można wbijać gwoździe

Najnowsze

Co w Krakowie